PitaPata Dog tickers

30 grudnia 2010

Święte wieczory

Czas po bożonarodzeniowych świętach minął nie wiadomo kiedy. Było kolorowo od choinkowych lampek, pachniało piernikiem, pierogami i zielonym świerkiem, ale przede wszystkim było gwarno, wesoło i rodzinnie. I się niestety szybko skończyło. Nadszedł jednak inny, równie ciekawy okres- czas kolejnego oczekiwania. Tym razem na Nowy Rok, a tuż za nim na trzech wędrowców ze wschodu, idących do narodzonego Jezusa.

Okres ten, między Bożym Narodzeniem, a świętem Trzech Króli jest określany czasem Świętych Wieczorów. Tradycja mówi, że w święte wieczory, tuż po zachodzie słońca zaczyna obowiązywać zakaz wykonywania ciężkich prac. W tym też, nie można prząść, szyć, czy tkać. Powszechnie uważa się, że, kto w te dni przędzie, bądź mota, temu będzie się przez najbliższy rok życie plątało. Rąbanie drewna i używanie ostrych narzędzi też jest wyraźnie w te dni zakazane. A to ze względu na to, by dusze zmarłych odwiedzających w tym czasie nasze domy się nie skaleczyły.

Ale dwunastnica, bo tak inaczej nazywany jest ten czas, jest przede wszystkim okazją do rodzinnego śpiewania kolęd i przyjmowania kolędników, a także prowadzenia długich rozmów i organizowania spotkań w gronie przyjaciół i znajomych.

Dawniej, na wsiach w święte wieczory kobiety zbierały się w jednej chacie. Na stole stawiano wówczas wór pierza, które trzeba było porwać. W tym czasie towarzystwo opowiadało sobie zabawne historie, albo wesoło podśpiewywało, co znacznie ułatwiało pracę przy sennym i czasochłonnym zajęciu.

Ja też odłożyłam moje robótki na kolejny dzień po Trzech Królach. Przyznam, że ciągnie mnie do nich, zwłaszcza, że nie dokończony wciąż leży dywanik pod choinkę. Zostało niewiele tam do zrobienia, ale mimo wszystko, chyba przyda mi się chwila wytchnienia od ślepienia się nad kanwą. A chodniczek? Będzie jak znalazł na kolejne Boże Narodzenie...

Jutro pewnie zabraknie mi czasu na nowy post. Dlatego już dziś wszystkim ślę serdeczne życzenia noworoczne.

Życzę Wam, Drodzy podczytywacze, 

- by 2011 rok przyniósł bliskość i ciepło do Waszych rodzin,

- by Wasze przyjaźnie umocniły swoje więzy,

- by miejsca pracy stały się dla Was miłymi,

- byście mogli wreszcie stwierdzić, że wszystko układa się tak, jak należy...


Tego wszystkiego sobie i Wam życzę, a nawet jeszcze więcej... Do Siego Roku!


Ania

24 grudnia 2010

Wesolych Świąt

Życzę wszystkim
zdrowych,

radosnych,

cichych

a przede wszystkim rodzinnych

Świąt Narodzenia Pańskiego





Ania

8 grudnia 2010

Znów niewiele

Naprawdę, nie mam bladego pojęcia, gdzie ten czas tak przede mną ucieka. Z niczym się ostatnio nie wyrabiam. A do tego mam wyrzuty sumienia, że tak wolno mi sie wyszywa. Myślami chciałabym pobiec do przodu, ale jakoś moja ręka, przekładając na zmianę igłę w górę i w dół nie wytrzymuje tego tempa. Strasznie to wkurzające...

To drobniuśkie postępy moich ostatnich działań:


Ania

5 grudnia 2010

Jest czas na wszystko


Zima ma swoje prawa. Jest mroźna, jest śnieżna i bardzo piękna. Zwłaszcza w lesie, na rozłożystych sosnach i strzelistych świerkach, ale i polanach, gdzie gładkość śniegu mącą tylko pojedyncze szlaki sarnich kopyt. Ponieważ śniegu sypnęło nam całkiem sporo, a słońce śmiało się dziś od samego rana, trudno było nie skorzystać i nie wybrać się na niedzielny spacer do lasu. Oczywiście z aparatem.

Ze śniegu cieszą się przede wszystkim dzieci, ale i psy. Naprawdę, aż miło się robi obserwując ich zabawy. Kando też okazywał swoją radość z takiej ilości miękkiego śniegu . Biegał, turlał się no i swoim "wszechczującym" nosem wyszukiwał ukrytych pod pierzyną śnieżną "cudności" typu spróchniała gałąź...

Po powrocie do ciepłego domu, zabrałam się za dalsze wyszywanie. Teraz to już nawet coś na tej tkaninie widać. A to nastraja do większego zapału i kontynuowania zamierzenia:)


Ania

2 grudnia 2010

... w śniegu cały świat

Dookoła świat zasypany jest białą warstwą. Mróz trzyma. Jedni się cieszą, inni narzekają.Choć tych drugich jest chyba znacznie więcej, bo to samochód nie odpalił, bo w piecu trzeba palić, bo sypie w oczy i bałwany się nie lepią ("mają za mało kleju", jak powiedział dziś pewien przedszkolak:))

A ja siedząc przy cieplutkim grzejniku, tematycznie dziobię scenkę rodzajową - zimowo- świąteczną. I oj, opornie idzie mi to wyszywanie. Liczyłam jak zwykle na szybkie załatwienie sprawy. Szybki pomysł- szybka realizacja. A okazuje się, że w tym tempie, to nie wiadomo czy do Bożego Narodzenia uda się wyszyć choćby połowę. Faktem jest, że popołudnia i zimowe wieczory w domu są bardzo, ale to bardzo krótkie i trzeba je jeszcze zagospodarować na inne zajęcia. Ale co Wam będę marudzić, to pewnie wszyscy z doświadczenia wiecie...

Tak czy inaczej, małymi kroczkami posuwam się z kolorowymi nitkami do przodu, uzupełniając przestrzeń białej tkaniny o kolejne kształty. Moja praca powiększyła się o dwa bałwanki. Te widać robione były najwyraźniej ze śniegu z klejem, bo całkiem nieźle się trzymają:) Nie mogę się jednak doczekać, kiedy je poobszywam i to, co już jest, żeby zobaczyć cały urok obrazka.

Ale tak to już jest z tym haftowaniem- uczy cierpliwości- chyba...
Ania

28 listopada 2010

W oczekiwaniu na święta

Dziś mamy już pierwszą niedzielę adwentu, a to jest znak, że Boże Narodzenie tuż, tuż. Za oknem zaczął padać pierwszy śnieg, a robótkowe blogi, jak co roku ogarnął świąteczny temat. U mnie też czas do świąt nabiera tempa.

Duchowe oczekiwanie narodzin Syna Bożego łączy się również z przygotowaniami innego rodzaju. Dlatego zaczęte niedawno prace, odłożyłam na bok, by znów chwilę poczekały na lepszy moment. Teraz skupiam się nad nowym przedświątecznym pomysłem. Na poprzednie święta robiłam haftowane metodą Richelieu gwiazdki do okien, rok później dekupażowe bombki i haftowane krzyżykami poduszki. W tym roku postanowiłam zrobić chodniczek pod pachnącą, świerkową choinkę. W jednym ze sklepów internetowych kupiłam odpowiednią tkaninę, a w między czasie dzięki życzliwości forumowiczki z Gazety zdobyłam szukany wcześniej wzór. Roboty przy wyszywanym obrazku jest co nie miara, ale może uda mi się skończyć do Wigilii, kiedy to próg domu przekroczy zielone drzewko,symbol życia i odradzania się.

Najwięcej problemu jest oczywiście z kolorami muliny. Oryginalny obrazek jest produktem mojej ulubionej firmy hafciarskiej- Dimensions. Pewnie wszyscy wiedzą, że ich zestawy do haftu składają się z mnóstwa kolorów nici, które ciężko zamienić na mulinę innych firm. Istnieją, oczywiście wszelkiego rodzaju zamienniki, ale nie zawsze pokrywają się z tym, czego oczekujemy. Dlatego znowu, niestety skończyło się na tym, że po raz kolejny po swojemu zestawiam kolory. Nie jest to proste, zwłaszcza, że do oryginału kolory zestawia komputer. No cóż, może jakoś to będzie.



Uciekam do wyszywania, bo czas mnie nagli. A wszystkim życzę udanej niedzieli adwentowej, spędzonej w gronie najbliższych...


Ania

11 listopada 2010

Drobne postępy


Nie wiele jest po powrocie z pracy czasu na wyszywanie, ale ciemności za oknem nie nastrajają do robienia czegokolwiek innego. Dlatego korzystając z okazji rozkładam się z kolorową muliną nawleczoną na tępe igiełki,włączam radio z nastrojowymi kawałkami i haftuję...


Przyznam się, że pomimo dużych chęci szycia, idzie mi dość opornie. Chyba odzwyczaiłam się od wyszywania. Wkłuwam się tam i z powrotem, a jakby stoję w miejscu. I kremowa kanwa leniwie zabarwia się od nici...

Ale nic nie szkodzi. W końcu nigdzie się z tym obrazkiem nie spieszę.


Ania

5 listopada 2010

Kilka nowych krzyżyków


W przerwie, pomiędzy brakiem czasu a brakiem czasu, wzięłam się za zaległy obrazek. Dostałam go dawno, naprawdę bardzo dawno temu. Leżał sobie w szafce nabierając mocy. Dziś przyszła jego kolej. Nie wiem jednak, kiedy uda mi się go zakończyć, bo że kiedyś go skończę to raczej pewne. Ale kiedy to będzie, nie wie nikt. Zwłaszcza, że podobnie rozpoczętych prac mam już co najmniej kilka, jeśli nie naście. Wszystkie czekają w kolejce na odpowiedni moment i tą "chwilę przerwy"...


Obrazek będzie w odcieniach różu, kremu i granatu. A co na nim będzie... nie, będę teraz zdradzać. Jak już coś wydziobię, to pokażę Wam zdjęcia. Powiem tylko, że jest to produkt firmy Dimensions. Mojej ulubionej jeśli chodzi o wyszywanie.

Na tym dziś kończę i lecę podziergać...

Ania

1 listopada 2010

W dzień pamięci o tych, co już odeszli


Pierwsze dni listopada skłaniają do tego, by na chwilę oderwać się od codziennego pośpiechu, przystanąć i pomyśleć o bliskich Nam zmarłych...

W te dni praktycznie wszystkie pomniki są przystrojone chryzantemami, jedliną i barwnymi zniczami. W powietrzu czuje się tą łączność z tym, co niewidoczne.

Od kilku już lat, kwiaty na grób taty zamawialiśmy w kwiaciarniach. W tym roku wyszło jakoś inaczej, bo przygotowywane były samodzielnie. Zakupem kwiatów zajęła się Tysia, a na mnie padł chyba przyjemny obowiazek ułożenia tego w "jakoś wygladającą" wiązankę i bukiet do flakonu. Stresa miałam wielkiego, bo choć tworzenie kompozycji kwiatowych sprawia mi przyjemność, to jednocześnie chciałam, by to co zrobię nie było tandetą,którą wstyd ułożyć na grobie. A to zdjęca tego co mi wyszło, z tej dlubaniny:



Ania

17 października 2010

Znowu coś do jedzenia

W ostatnim czasie na moim blogu dzieje się niewiele, wciąż jest za mało czasu na robienie czegokolwiek. Naprawdę, nie wiem jak to jest, ale obszar doby staje się dla mnie zbyt wąski. Nie mieszczę się w nim po prostu...

Dobra, dość tego marudzenia. Chciałam się z Wami podzielić (choćby wirtualnie) pierekaczewnikiem, którego dziś robiłam. Jest to potrawa z kuchni tatarskiej. Pierekaczewnik w swojej nazwie wyraża charakter produktu, ponieważ w wolnym tłumaczeniu z języka białoruskiego oznacza wielowarstwowe ciasto, zaś z rosyjskiego czasownik pierekatywat to rozwałkowywać. Zarówno jedna jak i druga wersja tlumaczenia wpasowuje się w te ciasto doskonale.

Mówi się o pierekaczewniku, że łatwiej go zjeść, niż zrobić i coś w tym na pewno jest, bo pokrojony znika z talerza momentalnie. Trzeba też przyznać, że przepisów na ten przysmak można znaleźć całkiem sporo. Wystarczy więc odrobina chęci, by samemu go stworzyć.


A to przepis, z którego korzystam:

Ciasto:

1 kg mąki tortowej

4 całe jaja

1 łyżeczka soli

1,5 kostki masła


słodki farsz:

ok. 1 kg jabłek

0,5 kg tłustego sera białego

garść namoczonych rodzynków i/lub żurawiny

2 łyżki cukru

2 łyżeczki cukru waniliowego

sok z 1/2 cytryny

Przygotowanie:

Wszystkie składniki na ciasto oraz tyle gorącej wody, ile przyjmie mąka, należy ze sobą połączyć i dokładnie ręcznie wyrobić, aż do momentu uzyskania jednolitej, elastycznej masy. Tak wyrobione ciasto należy podzielić na 6 równych części i każdy z nich rozwałkować na bardzo cienkie płaty. Ciasto należy jeszcze ręcznie rozciągnąć, żeby uzyskać efekt przejrzystości – nie doprowadzając jednak do powstania dziur i pęknięć.

Płaty po rozwałkowaniu odkładamy sukcesywnie na bok, aby uniknąć ich sklejania. Należy je również przykryć ściereczką, by nie wysychały. Następnie płaty należy układać warstwami jeden na drugim, smarując każdy roztopionym masłem. Ma to wpływ na specyficzny charakter produktu, gdyż brak uszkodzeń ciasta pozwala osiągnąć właściwą strukturę produktu.

Teraz czas na farsz- ser rozdrabniamy widelcem i mieszany z cukrem, a także cukrem waniliowym. Dodajemy pokrojone na drobniutkie kawałki jabłka oraz rodzynki i żurawinę.Wszystko dokładnie mieszamy.

Na ostatnim, górnym płacie wcześniej ułożonych warstw ciasta, należy równomiernie rozłożyć farsz i wszystko zwinąć w rulon, który następnie składa się na podobieństwo muszli ślimaka tak, aby zmieścić je w okrągłym, wysmarowanym masłem naczyniu. Wierzch pierekaczewnika również należy posmarować masłem. Piec przez ok. 1 godziny i 20 min w temperaturze 180 stopni. Aby ciasto się nie przypaliło dobrze jest je przykryć folią aluminiową.

Przyjemnego pieczenia, a tych, którym nie chce się piec, a chcą spróbować tatarskich pyszności odsyłam do Kruszynian, do Tatarskiej Jurty.


Ania

10 października 2010

10 x 10 - 10 = 90 + 10 = 100

10.10.1910. Ta data zawsze robiła na mnie duże wrażenie, ze względu na powtarzalność dziesiątek, ale też, a może przede wszystkim temu, że to data urodzin mojego dziadka. Mojego cudnego dziadka... Tak, gdyby żył, dziś miałby setkę- 10.10.2010

Sto lat... cały wiek... kolejne pokolenia... Aż trudno uwierzyć, że człowiek może przeżyć tyle lat, tyle trudnych i radosnych chwil...

Mój dziadek, jak każdy człowiek miał wiele wad. Do jednych się przyznawał, do innych, pewnie nie. Ale to nie jego wady czyniły go wielkim, tylko wszystko to, co było w nim dobre. Jego pracowitość, zapał i wewnętrzne ciepło. Był przy tym niezwykle twardym facetem znoszącym silny ból i fizyczne zmęczenie. Nigdy się nie poddawał. Chodził z wyprostowanymi dumnie plecami, nie zadzierając przy tym nosa, nie wywyższając się nad innymi. Miał styl i klasę...

Kiedy się urodziłam, dziadek był już na zasłużonej emeryturze i miał za sobą ponad 70 przeżytych lat. Mimo dotykających Go chorób, był eleganckim i zadbanym starszym panem, mającym dla mnie mnóstwo czasu, serca i cierpliwości. Zawsze był blisko, zwłaszcza, w ciężkich momentach mego dzieciństwa. Tego, co mi swoim przykładem ofiarował, nie da się opisać w kilku słowach. Ale między innymi dzięki jego obecności, jestem tym, kim jestem i bardzo się z tego cieszę...

Za Twoje życie, dobry przykład i miłość, którą mnie otaczałeś- dziękuje Ci Dziadku! Zawsze będziesz obecny w moim życiu, myślach i sercu...

Ania

26 września 2010

Boxty warzywne


„Boxty na blasze,
boxty smażone.
Tej co ich nie robi,
nie wezmą za żonę”

Boxty są tradycyjnymi irlandzkimi plackami robionymi z ziemniaków. Jednak, jakiś czas temu miałam okazję spróbować innych warzywnych placków o tej samej nazwie. Były bardzo dobre i postanowiłam spróbować swoich sił i zrobić je sama. Internet na szczęście dostarcza całkiem sporo przepisów na te warzywne placki lub jak kto woli kotlety, co nieco ułatwiło mi zadanie.

To moja, nieco zmodyfikowana propozycja na boxty:


Składniki:
- opakowanie mieszanki warzywnej na patelnię
- 10 dag żółtego sera
- 1 bułka pszenna
- 1 jajko
- 2-3 łyżki bułki tartej
- sól, pieprz
- oregano

Przygotowanie:
Warzywa obgotować, ostudzić i przesiekać na drobne kawałki. Bułkę namoczyć. Ser zetrzeć na tarce o dużych oczkach. Dodać jajko i dobrze odciśniętą bułkę. Doprawić, dodać bułkę tartą, wyrobić ciasto. Formować płaskie kotlety, obtoczyć w bułce. Smażyć z obu stron na złoty kolor. Gotowe podawać ze śmietaną lub sosem jogurtowo-koperkowym.

Smacznego...

Ania

6 września 2010

Szmat czasu

Bardzo dużo czasu zabiera mi napisanie tego posta. Widać, nie tylko dzieciom trudno jest powrócić do powakacyjnej normalności i ... myślenia. Ja też mam z tym pewien problem :) A chciałoby się, by pisane tu zdania miały sens i może niosły coś więcej niż tylko puste słowa...

Z powodu wakacji wszystkie moje robótki, jakoś tak odsunięte zostały na dalszy plan, a czasem nawet zupełnie zepchnięte, gdzieś daleko i głęboko. Teraz jednak liczę na to, że uda mi się powrócić do moich przyjemności. I, że będę mogła pokazać Wam co nowego "zmajstrowałam".

Niecały miesiąc temu byłam gościem na weselu mojej kuzynki. Na tę okoliczność poprodukowałam się nieco. Młodej Parze zrobiłam kartkę na prezent od siebie i drugą od mojej mamy. Miałam na nie mało czasu, więc wyszły jak wyszły, ale najgorzej chyba nie jest...

To kartka, którą Młodym ofiarowała mama. Przyznaję, że mimo swojej prostoty, a może właśnie dzięki niej, efekt końcowy robił wrażenie.
A to już kartelucha z kopertą, która była moim prezentem. Tu musiałam przypomnieć sobie z lekcji plastyki i techniki jak pisze się piórem z obsadką napełnionym kapiącym tuszem. Zrobiłam też kartkę z życzeniami dla cioci i wujka z okazji "zostania teściami". Ta mała rzecz zrobiła chyba duże wrażenie, bo w końcu rodzice Młodej dostali, tak czarno na białym- na piśmie informacje, że mają swojego zięcia:)
W tym miejscu jeszcze raz, serdecznie życzę Im jak najlepszych i bezkonfliktowych kontaktów na dalsze lata...
Dobra, pierwszy post po długiej przerwie za mną. ... znaczy, pierwsze koty za płoty- teraz będzie tylko lepiej. Postaram się jak najczęściej pisać, choć przyznam, że łatwo nie będzie. Na razie nic nie obiecuję..., do następnego razu...

Ania

16 lipca 2010

Czas letni

Już chyba po raz dziesiąty, od miesiąca piszę tego posta. Co zacznę, to niemoc słowna mnie dopada i zostawiam go na dokończenie, na później... A później nie bardzo przychodzi i zaczynam od nowa.

Na blogu nic się ostatnio nie dzieje także dlatego, że czasu na twórczość brakuje. W końcu jest lato, a to czas remontów, dłubania, szpachlowania i malowania na większą skalę. No i częstszego przebywania na świeżym powietrzu, zwłaszcza na rowerze. Niestety, to wszystko razem jakoś nie sprzyja dłubankowym haftowankom, dekupażowaniu i innym takim.

Ale tak na usprawiedliwienie samej siebie zauważyłam, że inne blogi też wakacjują. Więc niech odpoczywają, jak ich właściciele...

Na tym kończę życząc słońca w odpowiednich ilościach i temperatury powietrza, takiej w sam raz. Do zobaczenia za jakiś czas.

Ania

7 czerwca 2010

Po uroczyskowa zdobycz

Choć wiele się u mnie ostatnio nie dzieje, to jakoś na moje dłubanki brakuje czasu. Wokół domu jest zawsze sporo do zrobienia, a po powrocie z pracy, dnia już niestety za wiele nie ma. A oprócz codziennych obowiązków, teraz pojawiły się jeszcze te związane z sesją egzaminacyjną. Na szczęście to już ostatnia sesja, więc póki co, zaciskam zęby. Ten okres tak czy inaczej trzeba przetrwać...
Atmosferę napięcia i zmęczenia rozluźniają tylko pięknie kwitnące kwiaty wokół domu i moje złotko oczywiście :)


W miniony weekend w Supraślu odbyły się piętnaste "Spotkania z naturą i sztuką". Rewelacji artystycznych w tym roku może nie było, ale cieszę się, że "Uroczysko" nadal jest i jak kiedyś przyciąga tłumy mieszkańców i turystów.
Ja idąc śladem lat ubiegłych na uroczyskowych straganach sprezentowalam sobie witrażowego anioła. To już taka moja mała tradycja... Co prawda polowałam na glinianą, anielską figurkę, ale ponieważ takich nie znalazłam, mam co mam. I z tego też bardzo się cieszę. A na kolejne anioły mam jeszcze całe lato atrakcji...


Ania

27 maja 2010

W międzyczasie

Jakoś tak się ostatnio złożyło, że brak mi weny, a także chęci, by sukcesywnie i w miarę na bieżąco uzupełniać posty na blogu. Niby nic się nie dzieje, a wciąż czas muszę dzielić na to, co trzeba zrobić na wczoraj i co chce się zrobić dla własnej radości i satysfakcji. Jak zwykle przy tym tego czasu jest zbyt mało...

Coś jednak próbuję robić. Małymi kroczkami działam, a to przy serwetce, a to przy innych drobiazgach. Parę dni temu zajęłam się malowaniem i decoupagowaniem starego prawidła. Prawie rok wcześniej kupiłam je w moim ulubionym "przemysłowym szmateksie" - jak to powiedziała moja znajoma. Prawidło kosztowało marne grosze, a mi, na jego widok w głowie pojawiły się pomysły jego zastosowania oraz nowy image. Dlatego nie mogłam przejść ot tak, obok i go nie kupić... A że musiało dojrzeć w szufladzie, tak jak wiele innych przedmiotów, to już inna historia. Tak czy inaczej, wreszcie przysiadłam na chwilkę i oto co mi z tego wyszło:




I jeszcze jedna rzecz...
Z okazji wczorajszego święta, mojej mamie za jej nieustanną troskę, opiekę, ciepły uśmiech i zawsze słuszną radę serdecznie dziękuję, jednocześnie życząc przeżywania kolejnych lat w zdrowiu, spokoju i radości z tego, co się w życiu osiągnęło.

Wszystkiego dobrego, Mamusiu...

Ania

2 maja 2010

Wszystko umajone

Radośnie robi się na duszy, widząc te piękne barwy wokół. Do niedawna wszystko było takie szare, bure, a przez to, nie wiadomo jakie. A teraz swoją pozytywną energią zarażają nas bladoróżowe kwiatuszki drzew owocowych (to na zdjęciu wyżej, to wiśnia syberyjska), czerwone, żółte i biskupie tulipany i wielobarwne stokrotki. Aż chce się oddychać i żyć.

Na prawdę, nie mogłam sobie odmówić robienia zdjęć tegorocznym "symbolom" wiosny i nadchodzących ciepłych dni. Ale żeby nie zanudzić zaglądających w mój dzienniczek rzeczami jakże oczywistymi, pokażę tylko kilka wybranych zdjęć.

























Tak jak pisałam w poprzednich postach, las o tej porze roku też przeżywa swoją wiosnę. Po przylaszczkach i zawilcach zostały tylko wspomnienia, na ich miejsce wkroczyły delikatne kwiatuszki leśnej koniczyny. To one teraz tworzą niekończący się kobierzec przed dostojnymi sosnami i świerkami.

















Nawet na jagodach pojawiły się zawiązki przyszłych owoców, to chyba dobrze wróży na lipcowe pierożki z jagodami?


No i te wyczekiwane ptasie śpiewy... Spacerując wydeptanymi trybami, trudno byłoby nie usłyszeć tego wielogatunkowego nawołwywania ptasich kawalerów, zwłaszcza pana kukułki, który aktywnie i donośnie informuje wszystkich o swoim szczęśliwym powrocie.

A ja, łapiąc maleńką chwilę tego majowego "niby" wypoczynku, postanowiłam coś wydziergać. To serweteczka do niewielkiej tacki. Tackę kupiłam na "starociach" już jakiś czas temu i odkąd wzięłam ją w ręce, wiedziałam, że posiadanie jej będzie miało sens jedynie z taką serwetką. Tak jak powiedziałam jest ona mała i obszycie brzegów nie zajęło mi wiele czasu. Trochę gorzej wygląda sprawa z haftem, bo to jednak dość czasochłonne. Ale, co się odwlecze, to nie uciecze... A to dowód na to, co udało mi się zrobić...


Dziękuję wszystkim za odwiedziny, a JaEmigrantce także za komentarz:) To bardzo miłe uczucie mieć świadomość, że to co się robi, mówi, czy pisze nie idzie w eter... A może nawet jest przykładem dobrej, twórczej praktyki...

Ania