PitaPata Dog tickers
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą świętujemy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą świętujemy. Pokaż wszystkie posty

25 grudnia 2014

Radosnych Świąt!

 Na początek:
Życzę wszystkim nastrojowych i kolorowych Świąt Bożego Narodzenia spędzonych w gronie najbliższych.


W tym roku aura niezbyt świąteczna, zamiast bieli wokół widać tylko szare kałuże, a na spacer zamiast śniegowców na na nogi zakładam kalosze.
Ponieważ tej bieli mi gdzieś zabrakło, to przy okazji nasza choinka dostała nowe ubranko. Takie i trochę białe i prawie koronkowe. To też dlatego, że przeglądając w ubiegłym roku twórcze blogi, zakochałam się w dzierganych bombkach. Nie mogłam sobie odmówić spróbowania sił w takim rzemiośle. No i stało się. Zrobiłam sobie prezent mikołajkowy i zamówiłam pudła szklanych bombek i odpowiednich farbek. A potem ruszyłam do obrabiania tych delikatnych kul i nie tylko.


Pierwsze próby nie dawały oczekiwanego efektu. Z kolejną bombką ręka mi się rozkręcała i wreszcie jakoś poszło. Do pierwszych malowanych bombek wracałam jeszcze kilkakrotnie, aż się udało coś sensownego sklecić. Do ideału jeszcze daleko, ale jest dobrze.  A między innymi taki efekt w pewnym momencie  uzyskałam:
 

I jeszcze w temacie Świąt. Nasze dzieci są już dorosłymi ludźmi, a niestety w moim domu nie ma kolejnych maluchów, które rozpakowując wyczekiwane prezenty swoim śmiechem i radością zarażają wszystkich wokół. Słabe to porównanie, ale jest za to pocieszny pies:) Tak się złożyło, że  podczas wczorajszego wieczoru ten to pies, też dostał prezent. Kando otrzymał nowego misia. Och, co to była za radość! Aż miło było się znaleźć w jego towarzystwie i patrzeć na te jego szaleństwa. Biegał, skakał, wygłupiał się- słowo daje- jak małe dziecko, aż wreszcie zmęczony zasnął w towarzystwie starego, podartego i nowiuśkiego misia. I tak to w efekcie wyglądało:)


I na koniec przesyłam jeszcze jedno zdjęcie, któremu nie mogłam się oprzeć. I tak spod lśniącej lampkami choinki  przesyłamy pozdrowienia. Trzymajcie się cieplutko.
Ania

1 lipca 2014

Pies i jego dzień

 

Ze strony Kalbi.pl przeczytałam, że Dzień Psa jest właściwie nowym świętem ustanowionym zaledwie kilka lat temu z inicjatywy czasopisma „Przyjaciel Pies”. Ma ono na celu "oddanie hołdu najlepszemu przyjacielowi człowieka i promowanie akcji mających na celu pomoc psom bezdomnym i potrzebującym. Minęło kilkanaście tysięcy lat od czasu udomowienia czworonogów, dlatego trudno byłoby im przetrwać bez pomocy człowieka. Niestety, bardzo często to właśnie człowiek stanowi dla nich największe zagrożenie, traktując je jako tymczasową maskotkę, a w skrajnych przypadkach nawet jak worek treningowy. W całym kraju działa wiele organizacji na rzecz psów, dla których każdy dzień w roku jest ciężką walką o lepszy los wszystkich kundlów (...) Nie oznacza to wcale, że musimy czcić psy (...) Wystarczy zadbać o to, by na co dzień miały powody do merdania."(Źródło: kalbi.pl/dzien-psa)

 I na koniec mój "król (prawie) lew" :)


26 czerwca 2014

W ósmy dzień

Nie widać mnie i nie słychać, ale jestem:)

Dziś, jak co roku, w tydzień po Bożym Ciele święcone były w kościele wianuszki. W związku z tym, pędem ruszyłam z pracy do domu, by z pachnących ziółek upleść małe kółeczka. Zadanie miałam nieco ułatwione, bo w tak zwanym "międzyczasie" mama przyciągnęła ze spaceru po lesie odpowiednią ilość kwiecia.

Bardzo lubię ten dzień i tą uroczystość. To pewnie przez wspomnienia dzieciństwa, kiedy to z babcią w popołudniowym słońcu siadałyśmy na ganku i kręcąc wianki rozmawiałyśmy. Błogie czasy i fajna babcia:) Dziś jednak, też było miło- zielona trawka, ławeczka, mama ze swieżą dostawą ploteczek :) i pies grzejący stopy. Jest dobrze...

Kierując się tym sentymentem postanowiłam pokazać na blogu moje dzisiejsze plecionki. Zapachu nie da się co prawda przekazać przez monitor, ale możecie sobie wyobrazić połączenie świeżej mięty, białej oraz czerwonej koniczyny, grzmotnika i macierzanki. Ach, lubię takie zapachy...

A to wybrane dwa zdjęcia z dzisiejszej sesji:)

.


To dziś na tyle. Pozdrawiam
Ania

15 maja 2014

Pół roku później...

... no, prawie pół :) Przyznaję szczerze, że bardzo szybko mija mi czas. Naprawdę nie mam pojęcia jak to się dzieję, ale dosłownie jak za pstryknięciem w palce, pory roku przeskakują jedna w drugą. Mam wrażenie, że przed chwilą była zima, a tu, na dworze już wiosna w pełni. Jabłonki dawno obsypały białe kwiaty, a ogród pokrył się ferią barw.
Nie robię wpisów na blogu, bo i pisać, i pokazywać nie mam praktycznie co. Wiekszość wolnego- popracowego czasu spędzam poza domem,a to na spacerze z Kandem, a to na zumbowych zajęciach oraz na rowerze. Od ponad pół roku jestem wprost zakochana w zumbie. Nagle odkryłam w sobie potrzebę uprawiania sportu. Taki wysiłek dostarcza mi sporą dawkę endorfin, a przede wszystkim regeneruje mój organizm. I chyba tego mi  trzeba. Jednak z mojego nowego "stylu życia" wynikają pewne wady: nie starcza mi już czasu i brakuje ochoty na kreatywne, manualne działania.

O, żesz Ty! Właśnie przypomniałam sobie, że dokładnie 5 lat temu po raz pierwszy zrobiłam wpis na moim blogu. Sprawdziłam data się zgadza. Ale numer- piąte urodziny! Tyle się przez ten czas działo, tyle wydarzyło- nowi ludzie, nowe sytuacje, nowe pomysły i tylko stare, znane emocje. Ale..., a co- z tej okazji życzę sobie i wszystkim, którzy tu jeszcze zaglądają Wszystkiego Najlepszego i więcej czasu na pozytywne działania:)

Teraz, to jestem "natchniona". Może wkrótce, wraz z dłuższym dniem znajdę w sobie troszkę większą motywację do haftowania, dziergania, dekupażowania i majsterkowania. W końcu jeszcze wszystko przede mną:)

Pozdrawiam wraz z uśmiechniętą i pachnącą wiosną
Ania

31 grudnia 2013

źródło: www.stylowi.pl


Na 2014 Rok życzę sobie i Wam
ZDROWIA- które pozwala przetrwać najgorsze,
PRACY- która pomaga żyć,
UŚMIECHU bliskich i nieznajomych- które pozwalają lżej oddychać,
SZCZĘŚCIA- które niejednokrotnie ocala życie...

Ania

23 czerwca 2013

Jan nas olał...

... deszczem. Miało być pięknie, słonecznie, rodzinnie. I nawet trochę było, a jakże.

Dobrze, ale od początku. Dziś był w Białymstoku "Jarmark na Jana". Ja również się tam wybrałam, bo bardzo lubię panujący tam klimat. Te spotkania ze straganiarzami, ogladanie, podziwianie, dotykanie, targowanie i wreszcie kupowanie. To wszystko tworzy taki niepowtarzalny nastrój. Niecodzienny poprostu.
Taki trochę z minionej epoki, kiedy to, ludzie mieli chęci na spotkania i rozmowy z innymi.


Lubię to:) ,ale na jarmark zazwyczaj jadę w konkretnym celu- zakupu koszyka i wyszukania czegoś jedynego, niepowtarzalnego, i nie do kupienia nigdzie więcej. To właśnie z tego typu imprez ciągnę do domu wiklinowe, bądź brzozowe kosze, bo na jarmarkach jest ich największy wybór. A poza tym, tak przyjemnie można się targować z samymi rzemieślnikami. Tak wogóle nie należę do osób, które kłócą się o parę groszy w każdym sklepie. Zdecydowanie NIE. Nie przywiązuję do tego takiej wagi. Ale jak już powiedziałam, na jarmarku myślę, że negocjować cenę nawet należy. Zazwyczaj i tak nic nie udaje się wskurać, ale jest malutka satysfakcja, że się spróbowało.
Dziś też, oczywiście koszyki zostały kupione- bo jakby inaczej. A chodząc wokół ratusza znalazlam taką malutką perełeczkę, której nie mogłam sobie odmówić.Chodzi o spinkę do włosów. Niby nic, bo tylko spinka, ale za to jaka. Otoż zrobiona ręcznie z brzozowej kory. Na zdjęciach staralam się pokazać, że to faktycznie kora, bo ma takie małe, charakterystyczne dla brzozy brązowe kreseczki.
Spinka jest piękna i bardzo przypadła mi do gustu. Naprawdę, choć zdjęcia tego nie oddają, jest bardzo starannie wykonana. To zdecydowanie nie jest jakaś tam, tania chińszczyzna. Jak ją zobaczyłam, to moje pięciozłotówkowe oczy zrobiły się jeszcze większe i po prostu ją kupiłam. A przy okazji zaopatrzyłam się w kolejną, drewnianą bransoletkę, tym razem w kolorze surowego drewna. Na takie drobiazgi nie szkoda wydać ciut więcej (choć w granicach rozsądku :D )



Przy okazji jarmarku odbyły się małe koncerty katarynek. Bo w ostatnich dniach miał miejsce 2 Festiwal Katarynek. Dziś te instrumenty robiły ogromne wrażenie. Jedna z tych katarynek była na pace samochodu, a druga na przyczepce. Bogate zdobienia i poruszające się figurki, jak ze staroświeckiej pozytywki, budziły duże zainteresowanie u przechodzących ludzi.



Niemniejsze zaciekawienie widać było przy skrzynkowych katarynkach, ustawionych jedna przy drugiej. Kiedy tam podeszłam, do grania na katarynkach zaproszone zostaly dzieci, które z wielkim zaangazowaniem kręciły korbką, by wydobyć dźwięk. Piękne instrumenty, przenoszące trochę nas wszystkich w inny wymiar.
Moja babcia, wspominając spotkania na rynku, też mówiła o katarynkach, które przygrywały dla sprzedających, kupujących i odpoczywających przy szklaneczce buzy.




Przy okazji- buzy. Będąc na Rynku Kościuszki nie mogłyśmy nie zajść na szklaneczkę tego napoju. Dla tych którzy nie wiedzą o czym mówię, a wiem to od babci i oczywiście z internetu: Buza jest musującym napojem robionym z kaszy jaglanej, o smaku którego nie da się z niczym porównać i który był bardzo popularny w przedwojennym Białymstoku. Z tego co wiem, buzę, zarówno przed laty, jak i teraz podaje się z kawałkiem chałwy- pewnie w celu zbilansowania smaku słodkiego i nieco kwaśnego. O buzie obiecuję, że jeszcze stworzę osobny post, bo myślę, że warto.
Kiedy tak, delektowałyśmy się z mamą ciepłem dnia, gwarem i smakiem, tego białego napoju, nad jarmarkiem zaczęły zbierać się ciemne chmury. Z daleka wydawało się, że to tak chwilowo i niebo zaraz się rozpogodzi. Jednak św. Jan postanowił poświęcić obficiej zebranych i spuścił z góry solidny deszcz. Nie dość, że padał długo, to na dodatek był bardzo gęsty. Nie pomagały nawet parasole, bo zacinał z każdej strony. I tak w mgnieniu oka, zapełniony po samiuśkie brzegi rynek zrobił się pusty i mokry. Chwilę później nawet straganiarze zaczęli się pakować, bo Jan zamiast wesprzeć handlujących-  rozgonił całe towarzystwo...
  
Nam sie udało zrobić zakupy, ale do domu wróciłyśmy całe mokre- od czerwcowego- janowego deszczu.
Dobrego tygodnia
Ania

6 czerwca 2013

Wianuszki

Dziś w Kościele Katolickim świeci się wianuszki z kwiatów i ziół. Jest to zwiazane z zakończeniem Oktawy Bożego Ciała. W internecie przeczytałam, że święto to, obecnie nie ma charakteru liturgicznego, ale zwyczajowy. Niezależnie od tego, w kościele do którego chodzę święcone są wianuszki, a dzieci są błogosławione. Poświęcone wianuszki są symbolem ludzkiej pracy i darów, które dostajemy od Boga. Obecnie uroczystość ta wygląda nieco skromniej niż przed laty, kiedy to i mnie księża błogosławili.


W mojej rodzinie wiło się wianuszki od zawsze i przyznam, że bardzo dobrze mi się ten dzień kojarzy.  Moja babcia przynosiła po obiedzie z ogrodu i łąk nieduże bukieciki ziół i kwiatów, a potem siadała na ganku ze szpulką białych nici i plotła perfekcyjne, maleńkie wianuszki. Po całym domu roznosił się zapach mieszanki z tych ziół. Przede wszystkim czuć było listki mięty przeplatane rumiankami. Lubiłam ten moment, kiedy siadałam na progu, a babcia i dziadek rozmawiali i opowiadali o swoim życiu. Bo pewnie Wam tego nie mówiłam, ale miałam najlepszych dziadków na świecie:) Takich, których każdemu życzę.


Wracając do wianuszków, kiedy były już poświęcone, wieszało się je na strychu jak inne zioła. Na szczęście nieczęsto się z takich suszonek korzystało, ale zdarzały się sytuacje, że znoszone były z góry. Wianuszkami okadzane były przestraszone małe dzieci, a zmarłym wkładane były do trumny. Może uważacie to za jakieś czary czy zabobony. Ja myślę jednak trochę inaczej. Według mnie, nie może to być żadna magia skoro wianuszki zostały poświęcone. Ale każdy ma prawo do własnego zdania, pod warunkiem, że nie krzywdzi innych. Wiec się więcej nad mocą wianuszków rozwodzić nie będę...  
Dodam tylko, że tegoroczne wianuszki były jeszcze bardziej pachnące niż zwykle. Wśród użytych roślin oprócz tradycyjnej mięty i koniczyny znalazł się piołun i czubryca, czy jak kto woli - cząber górski.
Mam bardzo wrażliwy na zapachy nos, ale bardzo lubię zapach ziół, także tych w kościelnym kadzidle. Poprostu mi to odpowiada.

Na koniec zdjęcie Kanda z przyklejonym nosem do szyby. Wkurzył się chłopak, bo właśnie mieliśmy wychodzić na spacer, a tu z nieba znowu zaczął padać deszcz. Może jutro będzie lepiej i spacer będzie dłuższy...
Chyba trochę Was dziś zanudziłam, dlatego już nie przedłużam. Lecę...
Ania

30 maja 2013

Święto

Oj, należy mi się bura. I to porządna. Za moment będzie czerwiec, a na moim blogu nadal króluje lutowa data. Na tłumaczenie nawet brakuje słów. Dlatego nie będę się usprawiedliwiać. Nie było mnie i tyle. Szczerze liczę na to, że teraz uda mi się częściej coś napisać.
Przez czas mojej blogowej nieobecności, twórczo nie zdziałałam za wiele. Coś tam jednak stworzyłam. Nawet porobiłam kilka zdjęć, które zresztą próbowałam umieścić na moich "przyjemnościach". Bo wierzcie bądź nie, ale co najmniej ze trzy razy starałam się sklecić jakiegoś sensownego posta. Za każdym razem wrzucałam je tylko w wersje robocze. Teraz już się trochę zdezaktualizowały i nie ma sensu ich trzymać. Ale zdjęcia moich porządków i działań niebawem pokażę.
Dziś jednak świętuję i świątecznie nie robię nic. Po powrocie z procesji rozsiadłam się przy zimnej frappe w ogrodzie. Wypuściłam na trawę mój zwierzyniec i błogo się z nimi lenię. Nie mówiłam wcześniej, bo nie było okazji. Ten mój futrzasty dobytek rozrósł się o jedno stworzenie. W "spadku" dostał mi się królik. Śmieszny zwierzak. Powoli udaje nam się ze sobą dogadać, chociaż bywa różnie.
Nigdy wcześniej nie miałam tego typu zwierzaka i nie chciałam mieć, bo jednak wolę futrzaki, które nie załatwiają swoich potrzeb w domu i z którymi jest mi się łatwiej porozumieć.
Okazało się jednak, że króliki też nie są takie głupiutkie. Można znaleźć jakieś porozumienie. Mój królik nazywany był dotychczas Tygrysem, z racji swojego umaszczenia. I rzeczywiście ma fajne trójkolorowe futerko. I jest mega mięciutki. Ja go nazywam Maluszkiem, bo w porównaniu z Kandem poprostu jest mały.
W okresie letnim królik mieszka sobie w klatce na podwórku. A ponieważ tam nie ma, aż tak dużo miejsca, to kilkakrotnie odważyłam sie wypuścić go do ogrodu. Na początku miałam pietra, bo pomyślałam, że jak mi mała gadzina zwieje, to za nic go nie złapię. Ale okazało się, że ten maly typek nie jest taki głupi. Biega sobie owszem po trawie i między zagonami, i rabatami z kwiatami, ale też jak male dziecko pilnuje sie nóg. Czasem wyglada to bardzo śmiesznie. Kiedy się za nim idzie to zwiewa w podskokach, a jak idzie się w drugą stronę to biegnie za nogami. Tak samo robi z Kandem. Kiedy pies go zaczepia to daje dyla i chowa się. Jednak kiedy Kando się nim nie interesuje, to sam podchodzi, żeby go pozaczepiać. Widać, że chłopaki się między sobą dogadują. A Kando w razie potrzeby pomaga mi złapać Malucha. Dziś jednak królik po relaksie na zielonej trawce, sam postanowił wrócić do swojego domku, oszczedzając mi gimnastyki zwiazanej z łapaniem.
Rozpisałam się dziś wyjątkowo. Pewnie dlatego, że o moich zwierzakach mogłabym gadać godzinami. Może to nie do końca normalne, ale do póki nie miałam Kanda, tak nie było. Zresztą powiem Wam, że do momentu, kiedy ludzie nie mają swojego zwierzaka, takie gadańie traktują z przymrużeniem oka. Wszystko się zmienia, kiedy takie małe stworzenie staje sie domownikiem. Wierzcie mi, że tak jest, widziałam to u wielu osób.
Nie będę dziś więcej przynudzać. Przy najbliższej, nadarzającej się okazji pokażę Wam zdjęcia Kanda i Maluszka, bo na dziś nie naładowałam baterii i fotek nie napstrykalam. Postaram sie szybko nadrobić zaległości. Wkońcu lato dopiero przed nami i bedzie na to jeszcze nie jedna okazja.

Trzymajcie się, wszyscy zaglądający do "przyjemności"
Ania

27 grudnia 2012

Trzeci dzień świąt

 



 Niektórzy mieli to szczęście, jeszcze dziś biesiadować z rodziną. Ja niestety "musiałam" wrócić już do rzeczywistości. Jestem zdecydowanie tym typem człowieka, dla którego praca tylko pomaga żyć, a nie żeby żyć dla pracy. Lubię spędzać czas z moją rodziną, ze wszystkimi jej dobrodziejstwami i wadami. To wszystko ma jakąś wartość, którą z perspektywy czasu lepiej dostrzec i docenić...

Tegoroczne święta były zupełnie inne niż te, do których przez lata mnie przyzwyczajano. Było cicho, spokojnie i leniwie. Podczas takich świątecznych wieczorów zauroczona widokiem światełek porobiłam trochę zdjęć. Nie mam niestety takiego daru, by za pomocą soczewki w aparacie pokazać to, co widzi moje oko. Jednak pokażę skrawki tej "magii", którą udało mi się uchwycić.


 Już się stało swoistą tradycją, że co roku na Boże Narodzenie zostaję obdarowana figurką aniołka. I tak też było i tym razem. Bardzo się z takich prezentów cieszę, bo wiem, że nie są one przypadkowymi zakupami. Wszyscy, od których otrzymuję te figurki, kupują je z myślą o mnie i wkładają tam kawałek siebie. Przyznaję, że to bardzo miłe.




To ja chyba dziś na tyle...
Aa, i jeszcze na koniec zdjęcie śpiącego Kanda z misiem.:) Wiem, że się tak chwalić nie wypada, ale powiem Wam, słodziuchny z niego pies:

Ania

24 grudnia 2012

Dzisiaj...


Dzisiaj jest ten rodzaj ciszy,
że każdy wszystko usłyszy:
i sanie w obłokach mknące,
i gwiazdy na dach spadające,
a wszędzie to ufne czekanie.
Czekajmy – dziś Cud się stanie...

 źródło: internet


 Każdemu,
obojętnie skąd,
od świtu, aż do zmroku
Radosnych i rodzinnych Świąt!


Ania 

8 grudnia 2012

Nie mam weny

Gdzie nie spojrzę, wszędzie pospieszne przygotowania do Bożego Narodzenia. Wokół swiąteczne dekoracje, w głowach plany jak wszystko ogarnąć, w sklepach i radiach słychać "Last Christmas" na przeniam z "Santa Claus is comming to town". A mi to wszystko jakoś- "rybka". Słowo daję, ni chu, chu nie czuję aury zbliżających się Świąt. I powiem więcej, sama nie wiem czemu, bo przecież dookoła świat zasypany jest w gwiazdeczkach śniegu. A ja nic...

Mając wolne przedpołudnie wybrałam się z aparatem i najfajniejszym na świecie sabaczką na długi spacer leśnymi trybami. Może tak, trochę ..., w poszukiwaniu gwiazdkowego nastroju.
Na nieudeptanych ścieżkach było cudnie, choć bardzo mroźno. Słońce przebijalo się przez okryte pierzyną śniegu strzeliste sosny i świerki. Pies latał między słupami drzew jak oszalały. Zupełnie jakby po raz pierwszy widział biały, zimny, ale puszysty śnieg. 
Ja korzystając z okazji, że wreszcie naładowałam akumulatorki w aparacie, co chwila pstrykałam zdjęcia. Bo las, który otula moje miasteczko, jest chyba najpiękniejszy. Jak na puszczę jest stosunkowo mały. Dwugodzinny marsz pozwala dojść do oddalonych  o kilka-, kilkanaście kilometrów sąsiadujących z Supraślem miejscowości (droga przez las jest znacznie krótsza, niż ta administracyjna i o wiele bardziej przyjemna dla oka).    





Tak jak wspomniałam wcześniej, naładowałam aparat, a co za tym idzie, nadrobiłam trochę zaległości zdjęciowych. Wykorzystałam też chwilę, żeby pokazać jak wygląda skończony obrazek dla Porcelanowych Jubilatów.



Jak to zwykle z moimi obrazkami bywa, tak i tym razem pojawił się pewien problem. Obrazek wyszywało mi się bardzo dobrze, ale w trakcie, jakoś nie pomyślałam o rozejrzeniu się za chińskimi monetami. A bez nich, to nie byłoby to samo.

Wszystko wyszyłam. Pięknie, ładnie. I pojechałam szukać monet.

Białystok niby nie taki znowu mały, pomyślałam, że żaden problem. Zresztą wiem, gdzie są sklepy z takimi artykułami. No i pojechałam. Pierwszy punkt na mapie- sklep został zlikwidowany, drugie miejsce- "nieee, proszę pani nie mamy, nawet w hurtowniach nie mają". Myślę sobie, no dupa... Podpowiedziano mi jeszcze dwie lokalizacje, ale tam też nic. Nawet w tych chińskich centrach, które to, co najmniej dwa w Białymstoku się znajdują i jest w nich wszystko. Tam monet chińskich nie znalazłam.


Jak zwykle internet przyszedł z pomocą. Skarbnica wiedzy i rozwiązanie wszelakich problemów (żeby nie było, modlić to ja sie do inernetu nie będę, bo to trochę jak litania zabrzmiało, ale że podpowiedzi w wielu kwestiach udziela to przyznać trzeba).

I tak za sprawą cyberprzestrzeni stałam się posiadaczką bransoletki "na szczęście", którą zaraz po otrzymaniu, rozebrałam na części pierwsze. Dzięki temu, mogłam skompletować prezent dla Jubilatów.
Całość oficjalnie przekazałam na ręce Szanownego, Porcelanowego Małżonka.
 
Na chwilę podkradłam (za pozwoleniem, oczywiście) jeszcze pierwszy z tej serii obrazek, żeby zrobić zdjęcie całości. Tym obrazkiem, z żabą, zaczynałam moja przygodę z blogiem. To był pierwszy pokazany światu obrazek, jaki dotychczas zrobiłam. No masz, prawie się wzruszyłam... 



Wracając do tematu, nieźle wyglądają oba razem. Głęboko wierzę, że przypadną do gustu obdarowanym i przyniosą im obiecany dobrobyt. Ja wiem, że pieniądze szczęścia nie dają, ale bez nich o szczęście też trudno. 

Niemniej jednak po raz kolejny, Asi i Andrzejowi życzę przede wszystkim zdrowia i miłości, by doczekali wspólnie Złotych Godów.

PS. O ja żesz cię kręcę. Nie miałam pomysłu o czym by tu dziś pisać, a tu taki długi post wyszedł. No, no... A właściwie jak mówi Mikołaj: Ho, ho, ho...
To taki mały świątaczny akcent na zakończenie :)

Trzymajcie sie cieplutko, bo za oknami jest już na termometrze -10

Do zobaczenia
Ania

29 czerwca 2012

W zastępstwie kartki

W minioną sobotę byłam gościem na ślubie i weselu mojej przyjaciółki, jeszcze z czasów liceum. Zastanawiając sie nad sposobem przekazania prezentu ślubnego, przypomniałam sobie, że na scrapowych blogach królowały niedawno pudełko- kartki. Pomyślałam, że to całkiem dobry pomysł i ta forma chyba ucieszyłaby Państwa Młodych.


Oczywiście ślubne pudełka, jakie znalazłam na internetowych stronach są nieporównywalnie piękniejsze od mojego, ale niestety miałam mało czasu na efektowniejsze jego wykonanie. Poza tym jak się okazało, Białystok nie jest, aż tak bogaty w scrapowe artykuły jak się spodziewałam. Największy problem był papierem, z motywem ślubnym. Choć i z innych wzorów nie było zbyt dużego wyboru. Niestety zakupy internerowe już nie wchodziły w żaden sposób w grę...


Wyszukiwarka pomogła mi znaleźć właściwe obrazki do skopiowania. To też wbrew pozorom nie było takie proste, ale kiedy się udało, przystąpiłam do dzieła. Z najgłębszego kąta w szafce wyciągnęłam nieco zakurzone pudełko z kredkami. Z kredkami różnej wielkości, były normalne- jeszcze niezbyt zgryzione i takie mini ogryzki- które swoje już w życiu przeszły.
Bo ja kiedyś uwielbiałam kolorować- tworzyć kolorami wypukłości. Mogłam tak godzinami siedzieć i nadawać kartkom życia. Oj i tak na chwilę wróciłam do czasów dzieciństwa... Piękny czas...



A tak po kilkugodzinnym wysiłku wyglądały już pokolorowane obrazki, przygotowane do ostatniej fazy klejenia.




Wieczko pudelka po obklejeniu klejem introligatorskim, musiałam pościskać spinaczami, żeby się nie porozwalało. Jednak do rana wszystko w kupie trzymało się całkiem dobrze. Perełki w kwiatuszkach też były nie do ruszenia, co mnie bardzo ucieszyło.


I na koniec pokażę zdjęcie gotowego pudełeczka, obwiązanego pudrowo- różową tasiemką. Pasowała ona do mojej sukienki i jakoś tak, dobrze komponowała się w całości z pudełeczkiem.




Młodej Parze!
Magduniu, Przemku- jeszcze raz życzę Wam radości i miłości na kolejne, długie lata życia...

Ania