W mojej rodzinie wiło się wianuszki od zawsze i przyznam, że bardzo dobrze mi się ten dzień kojarzy. Moja babcia przynosiła po obiedzie z ogrodu i łąk nieduże bukieciki ziół i kwiatów, a potem siadała na ganku ze szpulką białych nici i plotła perfekcyjne, maleńkie wianuszki. Po całym domu roznosił się zapach mieszanki z tych ziół. Przede wszystkim czuć było listki mięty przeplatane rumiankami. Lubiłam ten moment, kiedy siadałam na progu, a babcia i dziadek rozmawiali i opowiadali o swoim życiu. Bo pewnie Wam tego nie mówiłam, ale miałam najlepszych dziadków na świecie:) Takich, których każdemu życzę.
Wracając do wianuszków, kiedy były już poświęcone, wieszało się je na strychu jak inne zioła. Na szczęście nieczęsto się z takich suszonek korzystało, ale zdarzały się sytuacje, że znoszone były z góry. Wianuszkami okadzane były przestraszone małe dzieci, a zmarłym wkładane były do trumny. Może uważacie to za jakieś czary czy zabobony. Ja myślę jednak trochę inaczej. Według mnie, nie może to być żadna magia skoro wianuszki zostały poświęcone. Ale każdy ma prawo do własnego zdania, pod warunkiem, że nie krzywdzi innych. Wiec się więcej nad mocą wianuszków rozwodzić nie będę...
Dodam tylko, że tegoroczne wianuszki były jeszcze bardziej pachnące niż zwykle. Wśród użytych roślin oprócz tradycyjnej mięty i koniczyny znalazł się piołun i czubryca, czy jak kto woli - cząber górski.
Mam bardzo wrażliwy na zapachy nos, ale bardzo lubię zapach ziół, także tych w kościelnym kadzidle. Poprostu mi to odpowiada.
Na koniec zdjęcie Kanda z przyklejonym nosem do szyby. Wkurzył się chłopak, bo właśnie mieliśmy wychodzić na spacer, a tu z nieba znowu zaczął padać deszcz. Może jutro będzie lepiej i spacer będzie dłuższy...
Ania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz