PitaPata Dog tickers
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pracownia haftu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pracownia haftu. Pokaż wszystkie posty

25 grudnia 2014

Radosnych Świąt!

 Na początek:
Życzę wszystkim nastrojowych i kolorowych Świąt Bożego Narodzenia spędzonych w gronie najbliższych.


W tym roku aura niezbyt świąteczna, zamiast bieli wokół widać tylko szare kałuże, a na spacer zamiast śniegowców na na nogi zakładam kalosze.
Ponieważ tej bieli mi gdzieś zabrakło, to przy okazji nasza choinka dostała nowe ubranko. Takie i trochę białe i prawie koronkowe. To też dlatego, że przeglądając w ubiegłym roku twórcze blogi, zakochałam się w dzierganych bombkach. Nie mogłam sobie odmówić spróbowania sił w takim rzemiośle. No i stało się. Zrobiłam sobie prezent mikołajkowy i zamówiłam pudła szklanych bombek i odpowiednich farbek. A potem ruszyłam do obrabiania tych delikatnych kul i nie tylko.


Pierwsze próby nie dawały oczekiwanego efektu. Z kolejną bombką ręka mi się rozkręcała i wreszcie jakoś poszło. Do pierwszych malowanych bombek wracałam jeszcze kilkakrotnie, aż się udało coś sensownego sklecić. Do ideału jeszcze daleko, ale jest dobrze.  A między innymi taki efekt w pewnym momencie  uzyskałam:
 

I jeszcze w temacie Świąt. Nasze dzieci są już dorosłymi ludźmi, a niestety w moim domu nie ma kolejnych maluchów, które rozpakowując wyczekiwane prezenty swoim śmiechem i radością zarażają wszystkich wokół. Słabe to porównanie, ale jest za to pocieszny pies:) Tak się złożyło, że  podczas wczorajszego wieczoru ten to pies, też dostał prezent. Kando otrzymał nowego misia. Och, co to była za radość! Aż miło było się znaleźć w jego towarzystwie i patrzeć na te jego szaleństwa. Biegał, skakał, wygłupiał się- słowo daje- jak małe dziecko, aż wreszcie zmęczony zasnął w towarzystwie starego, podartego i nowiuśkiego misia. I tak to w efekcie wyglądało:)


I na koniec przesyłam jeszcze jedno zdjęcie, któremu nie mogłam się oprzeć. I tak spod lśniącej lampkami choinki  przesyłamy pozdrowienia. Trzymajcie się cieplutko.
Ania

2 września 2013

Pokazuję z lekkim opóźnieniem

Mamy już wrzesień, nie wiem naprawdę kiedy wszystko tak szybko minęło. Niedawno udało mi się skończyć igielnik, ale to "niedawno" to było bardzo dawno. Bo gotową poduszeczkę miałam już w połowie sierpnia. Minęły w ekspresowym tempie całe dwa tygodnie. Gdzie i kiedy?


 Igielnik jak powiedziałam został skończony. Cieszy mnie efekt końcowy i wielkość biscornu, bo dotychczas miałam znacznie mniejsze poduszeczki. A ta rzuca się w oczy i trudno będzie zapodziać ją w stercie kartek, nici i tkanin, które piętrzą się jak coś wyszywam.


Mówiłam już wcześniej ze wzorem zachwyciłam się już dawno przeglądając internet. Szukałam, szukałam i znalazłam blog, w którym pokazywana była ta inspirująca mnie poduszeczka. Prawdę mówiac, prototyp nadal podoba mi się bardziej niż moja kopia. Nie wiem może to kwestia koloru, a może sposobu i kierunku haftowania. No sama nie wiem. Tu jest link do postu z fioletowym biscornu. Sami zobaczcie- jakie jest piękne.
Do mojego różowego kompletu zrobiłam kilka szpilek z ozdobnymi główkami. Pomysłem na nie też zachłysnęłam się, jak to zwykle bywa przez przypadek. Rewelacji to może nie ma, jednak na własny użytek w zupełności mi różane szpileczki wystarczają. I jak na pierwszy raz myślę, że jest dobrze.


Buziaki
Ania

10 sierpnia 2013

Bardzo powoli

Na kilka chwil siadam każdego dnia i probuję wyszyć to biscornu. Idzie mi to jednak, jakby chcialo i nie mogło. Cieszylam się rozpoczynajac ten haft, bo ogromne wrażenie robiła na mnie cieniowana mulina i wzór motyli. Jednak szycie każdorazowo całego krzyżyka doprowadzało mnie do furii. Prawda jest taka, że jestem leniem i brak mi cierpliwości. Co za tym idzie, staram się, jak tylko można ułatwiać sobie życie. Dlatego, zazwyczaj wyszywam jakiś fragment danym kolorem w jedną stronę, a później wracam szyjąc w drugą. Z cieniowanymi nićmi się tak nie da. No chyba, że chce się uzyskać efekt melanżu. Mi w każdym bądź razie na tym nie zależało, dlatego wyszywałam każdy krzyżyk z osobna.
 

Po wyhaftowaniu jednego kwadracika, miałam już serdecznie dość. I znowu idąc na łatwiznę, wymyślilam schemat na spód poduszeczki. Nie zapiera może tchu, ale mi odpowiada i mam dużą nadzieję, że po zszyciu obu części to wszystko się ze sobą dobrze zgra.

 
Na tym dziś wpis kończę i idę na karmelowe latte, bo po niebie ciągną ciemne chmury i chyba niosą spadek ciśnienia. Dobrego popołudnia
Ania

29 lipca 2013

Maleństwo

W ostatnich dniach wydziergałam cieniowaną nicią taki mały drobiazg. Niby nic, a cieszy. Pomyślałam, że tym razem zrobię coś z monogramem, bo jest przecież tyle pięknych wzorów z czcionkami.
Wyszyłam najpierw jedną stronę tej maleńkiej poduszeczki. Okazało się wówczas, że fajne schematy na litery są, ale w znacznie większych rozmiarach. Mi zależało na zrobieniu możliwie jak najmniejszego haftu.
Dlatego wzorując się na konkretnych szablonach rozrysowałam literę "A" po swojemu. Wyszło, co wyszło i jest mi z tym dobrze.



Na koniec obie strony połączyłam prościutkim ściegiem, który, choć nie widać tego na zdjęciach, daje wrażenie drobniutkiej koronki.  Straszna ze mnie samochwała, ale naprawdę bardzo podoba mi się ta moja dłubanina. A do tego, jak mnie to haftowanie odstresowuje i "natycha"... Polecam to wszystkim jako zabiegi relaksacyjne :)




Ania

25 czerwca 2013

Porządki

Tego posta miałam pisać jakieś dwa miesiące temu, ale zabrakło mi ochoty. Prawdę mówiąc, to dziś jest mało lepiej, ale mimo to pokażę Wam, jak uporządkowałam niteczki do haftowania. Dotychczas mulinę miałam nakręconą na papierowe bobinki. Niestety, one się jednak szybko zużywają. Dlatego postanowiłam zainwestować w plastikowe "szpulki", żeby były bardziej trwałe.


Po zamówieniu bobinek, stworzyłam tabelkę w Exelu z numeracją muliny. Ponieważ, w zasadzie wyszywam tylko naszą polską Ariadną- wspierając tym samym rodzimy przemysł i własną kieszeń, tabelka zawierała numerację nową i przyporządkowaną do niej starą. Potem nastąpiło żmudne wycinanie samoprzylepnych mikrokarteczek, naklejanie na szpuleczki i przewijanie nici z tekturki na plastik. Dobrze, że na ten pomysł wpadłam, kiedy za oknem leżała gruba warstwa śniegu i można było to robić długo, bez pospiechu i mechanicznie. Bez poczucia marnowania cennego czasu.
 

W sumie poprzewijałam całkiem sporo metrów tych nici i to ręcznie. Po głowie chodził mi zakup nawijarki do bobinek, ale poradziłam sobie bez niej. Co do porządkowania muliny myślę, że było warto. Posegregowałam ją numerami w drewnianej skrzyni (która zresztą miałam kiedyś podekupażować), by w razie potrzeby była łatwa do odnalezienia. I bardzo szybko okazało się, że moja praca nie poszła na marne, bo mama haftujac kolejny obrazek, bardzo sobie chwaliła przejrzystość i dostępność nici. A zwłaszcza to, że końcówki nici, które się może jeszcze przydadzą, można z łatwością zakręcić na bobinkach. I nic się nie wala, nie plącze i nie miesza.



Cała paleta barw:)



Muszę przyznać, że poukładana mulina daje bardzo pozytywne wrażenie. To przechodzenie odcieni, pokazuje jak wiele kolorów jest wokół nas.
Mając całkiem sporą kolekcję nici mam plan zrobienia wzornika Ariadny. Po pierwsze dlatego, że jest o niego bardzo trudno. Po drugie dlatego, że jak jest, to jest bardzo drogi i po trzecie, dlatego, że głupio byłoby nie wykorzystać tego co już mam. Zresztą widziałam na blogach, że takie wzorniki panie już robiły, z tą różnicą, że dla nici DMC.
Za mną taki wzornik chodził od dawna, a właściwie, od paru lat- kiedy zobaczyłam wyszyty w ten sposób kuferek na nici gdzieś w internecie. Muszę przyznać, ze wzorniki to doskonali pomocnicy przy wyszywaniu. Ja kiedy wyszywam, często zamieniam jeden odcień nici na inny i w takiej sytuacji, dobrze jest się do czegoś odnieść. Mam co prawda papierowy wzornik DMC, ale do szczęścia brakuje mi jeszcze haftowanego Ariadny. Dlatego wyszyję takie cudeńko, choć- nie śmiejcie się- nie wiem kiedy :)

Pa, pa
Ania

12 czerwca 2013

Na różowo

Kwiecień maluje się barwą żółtą, maj białą, a czerwiec różowo-fioletową. Tak kolorami mogłabym określić te trzy miesiące.

W ogrodzie strzelają pełnymi kwiatami piwonie. Nie przeszkadza im deszcz i silny wiatr. Rozchylają swoje delikatne płatki w poszukiwaniu promieni słońca. I cieszą nasze oczy niezmiernie. Są przepiękne...
Piwonie można spotkać w wielu kolorach. Najczęściej są różowe, ale jest mnóstwo inny odmian. Przepiękne są cieniowane pomarańczowo-herbaciane, które zamierzam wkrótce upolować:)



W naszym ogrodzie przekwitły już niestety bordowe piwonie. Nie zdążyłam ich sfotografować. Teraz swoje pięć minut mają różowe, ale wolniutko rozkwitają też śnieżnobiałe i takie w odcieniu ecru. Miło na nie patrzeć...



Ze spaceru z Kandem przyciągnęłam do domu kilka gałązek innych różowych kwiatów. To gałązki dzikiej róży. Nie dość, że wyglądają cudnie, to też nieziemsko pachną. Wspaniała jest ta część roku, ze swoimi barwnymi owocami.



Na rózowo zaczęłam też się bawić nitką. Trafiło na poduszeczkę na igły. Długo szukałam wzoru motyli, które kiedyś widziałam wyszyte na biscornu, na jednym z zagranicznych blogów. Zachwyciły mnie i też bardzo chciałam je mieć. Nie było łatwo. Wreszcie się wkurzyłam i rozrysowałam sama ten wzór. Naślepiłam się trochę, bo kopiowałam z zdjęć w internecie. Powiększałam je na maksa i krzyżyk po krzyżyku kreśliłam na bloku. Ale chyba wyszło dobrze. Stworzył się czytelny wzór, z którego mogłam odtworzyć haft.


 Wybrałam do tego wzoru różową cieniowaną nitkę. W oryginale, o którym wspomniałam motyle były wyszyte też cieniowaną muliną, ale w odcieniu ciemnego fioletu, chyba z jakimś dodatkowym połyskiem. Były śliczne. Jednak moje różowiaszcze też nie są złe.
 
 


Pa
Ania

2 lutego 2013

Jesteśmy w lutym

Oj, pogoda nie dopisuje. Nawet Kando miał dziś wątpliwości czy warto wyjść na spacer. Z nieba gęsto spada deszczośnieg, a buty grzęzną w papce z roztopionego śniegu. Na szczęście w domu przy kubeczku gorącej herbaty jest przyjemnie. W ręku dłubanka... i można żyć.

Trochę na spółę z mamą dziergam "Dęby nad rozlewiskiem". Wyszywamy razem, bo zależy nam na czasie. A poza tym, każdej z nas po dłuższym haftowaniu wysiada kręgosłup. Straszne, ale pewnie wszystkie hafciarki mają podobne problemy.

Obrazek ze względu na mamę wyszywany jest na kanwie drukowanej, na której naście lat temu zaczynałam swoją hafciarską przygodę. Powiem Wam, że ciężko było mi do takiego wyszywania wrócić. Bo szlag człowieka może trafić, kiedy kolor do koloru jest bardzo podobny i nie wiadomo, który wybrać. Tak już jednak mam, że większość rzeczy robię na czuja. I w tym przypadku ta opcja też się sprawdza. Zwłaszcza że obrazek jak łatwo się domyślić z nazwy jest krajobrazem. A tam czy będzie przesunięcie w prawo czy w lewo to i tak będzie dobrze.

Nic więcej na ten temat nie zdradzę, a teraz lecę wyszywać.

Ania

10 stycznia 2013

Słownik krawiecki

Przeglądając kiedyś blogi trafiłam na fajny obrazek starej maszyny do szycia stworzonej ze słówek. Bardzo przypadł mi do gustu i też chciałam go wyszyć. Obrazek to swojego rodzaju słowniczek krawiecki. Wolałabym oczywiście, żeby wyrazy były po polsku. Jednak, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma...

Długo nie mogłam znaleźć tego schematu, ale w głowie miałam "skan" tego zdjęcia i ... wreszcie się udało. Znalazłam schemat. Był jednak dość niewyraźny. Pomyślałam, że "przepiszę" wzór na nowo. Wyciągnęłam blok milimetrowy i krok po kroku przeniosłam znaczki na kartkę.

Kupiłam cieniowaną mulinkę, która w pasmanterii wydawała się być do tego odpowiednią. I zaszyłam się w fotelu z kawałkiem kanwy i filiżanką gorącej herbaty. Zaczęłam noworoczne haftowanie...


Wyszyłam parę znaków i okazało się, że kolor muliny jaki wybrałam, jest chyba najgorszym jaki mogłam kupić. Ponieważ zaczęłam jednak to szycie, brnęłam w to dalej. Nad wyraz szybko mi się wyszywało. Dwa popołudnia i maszyna była skończona.


 Efekt kończowy mnie nie zachwycił. Wyszło, jak wyszło, ale i tak mam odpowiednią lokalizację dla tego mojego niewypału. Pewnie jednak minie trochę czasu zanim maszyna trafi w miejsce swego przeznaczenia.

 Ania

8 grudnia 2012

Nie mam weny

Gdzie nie spojrzę, wszędzie pospieszne przygotowania do Bożego Narodzenia. Wokół swiąteczne dekoracje, w głowach plany jak wszystko ogarnąć, w sklepach i radiach słychać "Last Christmas" na przeniam z "Santa Claus is comming to town". A mi to wszystko jakoś- "rybka". Słowo daję, ni chu, chu nie czuję aury zbliżających się Świąt. I powiem więcej, sama nie wiem czemu, bo przecież dookoła świat zasypany jest w gwiazdeczkach śniegu. A ja nic...

Mając wolne przedpołudnie wybrałam się z aparatem i najfajniejszym na świecie sabaczką na długi spacer leśnymi trybami. Może tak, trochę ..., w poszukiwaniu gwiazdkowego nastroju.
Na nieudeptanych ścieżkach było cudnie, choć bardzo mroźno. Słońce przebijalo się przez okryte pierzyną śniegu strzeliste sosny i świerki. Pies latał między słupami drzew jak oszalały. Zupełnie jakby po raz pierwszy widział biały, zimny, ale puszysty śnieg. 
Ja korzystając z okazji, że wreszcie naładowałam akumulatorki w aparacie, co chwila pstrykałam zdjęcia. Bo las, który otula moje miasteczko, jest chyba najpiękniejszy. Jak na puszczę jest stosunkowo mały. Dwugodzinny marsz pozwala dojść do oddalonych  o kilka-, kilkanaście kilometrów sąsiadujących z Supraślem miejscowości (droga przez las jest znacznie krótsza, niż ta administracyjna i o wiele bardziej przyjemna dla oka).    





Tak jak wspomniałam wcześniej, naładowałam aparat, a co za tym idzie, nadrobiłam trochę zaległości zdjęciowych. Wykorzystałam też chwilę, żeby pokazać jak wygląda skończony obrazek dla Porcelanowych Jubilatów.



Jak to zwykle z moimi obrazkami bywa, tak i tym razem pojawił się pewien problem. Obrazek wyszywało mi się bardzo dobrze, ale w trakcie, jakoś nie pomyślałam o rozejrzeniu się za chińskimi monetami. A bez nich, to nie byłoby to samo.

Wszystko wyszyłam. Pięknie, ładnie. I pojechałam szukać monet.

Białystok niby nie taki znowu mały, pomyślałam, że żaden problem. Zresztą wiem, gdzie są sklepy z takimi artykułami. No i pojechałam. Pierwszy punkt na mapie- sklep został zlikwidowany, drugie miejsce- "nieee, proszę pani nie mamy, nawet w hurtowniach nie mają". Myślę sobie, no dupa... Podpowiedziano mi jeszcze dwie lokalizacje, ale tam też nic. Nawet w tych chińskich centrach, które to, co najmniej dwa w Białymstoku się znajdują i jest w nich wszystko. Tam monet chińskich nie znalazłam.


Jak zwykle internet przyszedł z pomocą. Skarbnica wiedzy i rozwiązanie wszelakich problemów (żeby nie było, modlić to ja sie do inernetu nie będę, bo to trochę jak litania zabrzmiało, ale że podpowiedzi w wielu kwestiach udziela to przyznać trzeba).

I tak za sprawą cyberprzestrzeni stałam się posiadaczką bransoletki "na szczęście", którą zaraz po otrzymaniu, rozebrałam na części pierwsze. Dzięki temu, mogłam skompletować prezent dla Jubilatów.
Całość oficjalnie przekazałam na ręce Szanownego, Porcelanowego Małżonka.
 
Na chwilę podkradłam (za pozwoleniem, oczywiście) jeszcze pierwszy z tej serii obrazek, żeby zrobić zdjęcie całości. Tym obrazkiem, z żabą, zaczynałam moja przygodę z blogiem. To był pierwszy pokazany światu obrazek, jaki dotychczas zrobiłam. No masz, prawie się wzruszyłam... 



Wracając do tematu, nieźle wyglądają oba razem. Głęboko wierzę, że przypadną do gustu obdarowanym i przyniosą im obiecany dobrobyt. Ja wiem, że pieniądze szczęścia nie dają, ale bez nich o szczęście też trudno. 

Niemniej jednak po raz kolejny, Asi i Andrzejowi życzę przede wszystkim zdrowia i miłości, by doczekali wspólnie Złotych Godów.

PS. O ja żesz cię kręcę. Nie miałam pomysłu o czym by tu dziś pisać, a tu taki długi post wyszedł. No, no... A właściwie jak mówi Mikołaj: Ho, ho, ho...
To taki mały świątaczny akcent na zakończenie :)

Trzymajcie sie cieplutko, bo za oknami jest już na termometrze -10

Do zobaczenia
Ania

16 września 2012

Dobra wróżba

Ostatnio jakoś nie miałam za bardzo o czym pisać na blogu, bo najzwyczajniej w świecie nic nowego nie robiłam:( Mając chwilę wolnego, zaglądałam jednak na robótkowe blogi pań "po fachu" i w duchu liczyłam, że i moja wena, i chęć działania wkrótce wróci.

Wreszcie mobilizowałam się na tyle, że ruszyłam z nowym obrazkiem. Przyznam, że od dawna siedział w mojej głowie. Takich wyszywanek jest oczywiście cale mnóstwo, ale tym razem przyszła kolej na właśnie ten. Mam na myśli "pieniężne drzewko". 

 

Obrazek ma być przeznaczony na prezent. I tak może trochę do kolekcji - do "pieniężnej żaby". Kiedy rozpoczynałam pisanie bloga, pierwszym pokazanym obrazkiem była właśnie ta pieniężna żaba. Jako prezent imieninowy, miała przynieść obdarowanej szczęście w pomnażaniu majątku. I chyba przyniosła...

Teraz pojawia się okazja, by wydziergać pieniężne drzewko. Co prawda, wolałabym wyszyć jakąś sympatyczną wróżbę na miłość, bo okoliczności raczej do tego nawiązują. Niestety z tej serii są tylko dwa obrazki- i bardziej w tematyce finansowej niż uczuciowej. Jednak kolorystyka i styl tych schematów są tak urocze, że nie mogłam zdecydować się na nic innego.
 Niemniej jednak, pieniędzy podobno nigdy za wiele, więc może się i z tej chińskiej wróżby ucieszą.


Dobra, ja tu gadu, gadu, a obrazek czeka... Uciekam do moich niteczek.

Ania