PitaPata Dog tickers

8 grudnia 2012

Nie mam weny

Gdzie nie spojrzę, wszędzie pospieszne przygotowania do Bożego Narodzenia. Wokół swiąteczne dekoracje, w głowach plany jak wszystko ogarnąć, w sklepach i radiach słychać "Last Christmas" na przeniam z "Santa Claus is comming to town". A mi to wszystko jakoś- "rybka". Słowo daję, ni chu, chu nie czuję aury zbliżających się Świąt. I powiem więcej, sama nie wiem czemu, bo przecież dookoła świat zasypany jest w gwiazdeczkach śniegu. A ja nic...

Mając wolne przedpołudnie wybrałam się z aparatem i najfajniejszym na świecie sabaczką na długi spacer leśnymi trybami. Może tak, trochę ..., w poszukiwaniu gwiazdkowego nastroju.
Na nieudeptanych ścieżkach było cudnie, choć bardzo mroźno. Słońce przebijalo się przez okryte pierzyną śniegu strzeliste sosny i świerki. Pies latał między słupami drzew jak oszalały. Zupełnie jakby po raz pierwszy widział biały, zimny, ale puszysty śnieg. 
Ja korzystając z okazji, że wreszcie naładowałam akumulatorki w aparacie, co chwila pstrykałam zdjęcia. Bo las, który otula moje miasteczko, jest chyba najpiękniejszy. Jak na puszczę jest stosunkowo mały. Dwugodzinny marsz pozwala dojść do oddalonych  o kilka-, kilkanaście kilometrów sąsiadujących z Supraślem miejscowości (droga przez las jest znacznie krótsza, niż ta administracyjna i o wiele bardziej przyjemna dla oka).    





Tak jak wspomniałam wcześniej, naładowałam aparat, a co za tym idzie, nadrobiłam trochę zaległości zdjęciowych. Wykorzystałam też chwilę, żeby pokazać jak wygląda skończony obrazek dla Porcelanowych Jubilatów.



Jak to zwykle z moimi obrazkami bywa, tak i tym razem pojawił się pewien problem. Obrazek wyszywało mi się bardzo dobrze, ale w trakcie, jakoś nie pomyślałam o rozejrzeniu się za chińskimi monetami. A bez nich, to nie byłoby to samo.

Wszystko wyszyłam. Pięknie, ładnie. I pojechałam szukać monet.

Białystok niby nie taki znowu mały, pomyślałam, że żaden problem. Zresztą wiem, gdzie są sklepy z takimi artykułami. No i pojechałam. Pierwszy punkt na mapie- sklep został zlikwidowany, drugie miejsce- "nieee, proszę pani nie mamy, nawet w hurtowniach nie mają". Myślę sobie, no dupa... Podpowiedziano mi jeszcze dwie lokalizacje, ale tam też nic. Nawet w tych chińskich centrach, które to, co najmniej dwa w Białymstoku się znajdują i jest w nich wszystko. Tam monet chińskich nie znalazłam.


Jak zwykle internet przyszedł z pomocą. Skarbnica wiedzy i rozwiązanie wszelakich problemów (żeby nie było, modlić to ja sie do inernetu nie będę, bo to trochę jak litania zabrzmiało, ale że podpowiedzi w wielu kwestiach udziela to przyznać trzeba).

I tak za sprawą cyberprzestrzeni stałam się posiadaczką bransoletki "na szczęście", którą zaraz po otrzymaniu, rozebrałam na części pierwsze. Dzięki temu, mogłam skompletować prezent dla Jubilatów.
Całość oficjalnie przekazałam na ręce Szanownego, Porcelanowego Małżonka.
 
Na chwilę podkradłam (za pozwoleniem, oczywiście) jeszcze pierwszy z tej serii obrazek, żeby zrobić zdjęcie całości. Tym obrazkiem, z żabą, zaczynałam moja przygodę z blogiem. To był pierwszy pokazany światu obrazek, jaki dotychczas zrobiłam. No masz, prawie się wzruszyłam... 



Wracając do tematu, nieźle wyglądają oba razem. Głęboko wierzę, że przypadną do gustu obdarowanym i przyniosą im obiecany dobrobyt. Ja wiem, że pieniądze szczęścia nie dają, ale bez nich o szczęście też trudno. 

Niemniej jednak po raz kolejny, Asi i Andrzejowi życzę przede wszystkim zdrowia i miłości, by doczekali wspólnie Złotych Godów.

PS. O ja żesz cię kręcę. Nie miałam pomysłu o czym by tu dziś pisać, a tu taki długi post wyszedł. No, no... A właściwie jak mówi Mikołaj: Ho, ho, ho...
To taki mały świątaczny akcent na zakończenie :)

Trzymajcie sie cieplutko, bo za oknami jest już na termometrze -10

Do zobaczenia
Ania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz