PitaPata Dog tickers

23 czerwca 2013

Jan nas olał...

... deszczem. Miało być pięknie, słonecznie, rodzinnie. I nawet trochę było, a jakże.

Dobrze, ale od początku. Dziś był w Białymstoku "Jarmark na Jana". Ja również się tam wybrałam, bo bardzo lubię panujący tam klimat. Te spotkania ze straganiarzami, ogladanie, podziwianie, dotykanie, targowanie i wreszcie kupowanie. To wszystko tworzy taki niepowtarzalny nastrój. Niecodzienny poprostu.
Taki trochę z minionej epoki, kiedy to, ludzie mieli chęci na spotkania i rozmowy z innymi.


Lubię to:) ,ale na jarmark zazwyczaj jadę w konkretnym celu- zakupu koszyka i wyszukania czegoś jedynego, niepowtarzalnego, i nie do kupienia nigdzie więcej. To właśnie z tego typu imprez ciągnę do domu wiklinowe, bądź brzozowe kosze, bo na jarmarkach jest ich największy wybór. A poza tym, tak przyjemnie można się targować z samymi rzemieślnikami. Tak wogóle nie należę do osób, które kłócą się o parę groszy w każdym sklepie. Zdecydowanie NIE. Nie przywiązuję do tego takiej wagi. Ale jak już powiedziałam, na jarmarku myślę, że negocjować cenę nawet należy. Zazwyczaj i tak nic nie udaje się wskurać, ale jest malutka satysfakcja, że się spróbowało.
Dziś też, oczywiście koszyki zostały kupione- bo jakby inaczej. A chodząc wokół ratusza znalazlam taką malutką perełeczkę, której nie mogłam sobie odmówić.Chodzi o spinkę do włosów. Niby nic, bo tylko spinka, ale za to jaka. Otoż zrobiona ręcznie z brzozowej kory. Na zdjęciach staralam się pokazać, że to faktycznie kora, bo ma takie małe, charakterystyczne dla brzozy brązowe kreseczki.
Spinka jest piękna i bardzo przypadła mi do gustu. Naprawdę, choć zdjęcia tego nie oddają, jest bardzo starannie wykonana. To zdecydowanie nie jest jakaś tam, tania chińszczyzna. Jak ją zobaczyłam, to moje pięciozłotówkowe oczy zrobiły się jeszcze większe i po prostu ją kupiłam. A przy okazji zaopatrzyłam się w kolejną, drewnianą bransoletkę, tym razem w kolorze surowego drewna. Na takie drobiazgi nie szkoda wydać ciut więcej (choć w granicach rozsądku :D )



Przy okazji jarmarku odbyły się małe koncerty katarynek. Bo w ostatnich dniach miał miejsce 2 Festiwal Katarynek. Dziś te instrumenty robiły ogromne wrażenie. Jedna z tych katarynek była na pace samochodu, a druga na przyczepce. Bogate zdobienia i poruszające się figurki, jak ze staroświeckiej pozytywki, budziły duże zainteresowanie u przechodzących ludzi.



Niemniejsze zaciekawienie widać było przy skrzynkowych katarynkach, ustawionych jedna przy drugiej. Kiedy tam podeszłam, do grania na katarynkach zaproszone zostaly dzieci, które z wielkim zaangazowaniem kręciły korbką, by wydobyć dźwięk. Piękne instrumenty, przenoszące trochę nas wszystkich w inny wymiar.
Moja babcia, wspominając spotkania na rynku, też mówiła o katarynkach, które przygrywały dla sprzedających, kupujących i odpoczywających przy szklaneczce buzy.




Przy okazji- buzy. Będąc na Rynku Kościuszki nie mogłyśmy nie zajść na szklaneczkę tego napoju. Dla tych którzy nie wiedzą o czym mówię, a wiem to od babci i oczywiście z internetu: Buza jest musującym napojem robionym z kaszy jaglanej, o smaku którego nie da się z niczym porównać i który był bardzo popularny w przedwojennym Białymstoku. Z tego co wiem, buzę, zarówno przed laty, jak i teraz podaje się z kawałkiem chałwy- pewnie w celu zbilansowania smaku słodkiego i nieco kwaśnego. O buzie obiecuję, że jeszcze stworzę osobny post, bo myślę, że warto.
Kiedy tak, delektowałyśmy się z mamą ciepłem dnia, gwarem i smakiem, tego białego napoju, nad jarmarkiem zaczęły zbierać się ciemne chmury. Z daleka wydawało się, że to tak chwilowo i niebo zaraz się rozpogodzi. Jednak św. Jan postanowił poświęcić obficiej zebranych i spuścił z góry solidny deszcz. Nie dość, że padał długo, to na dodatek był bardzo gęsty. Nie pomagały nawet parasole, bo zacinał z każdej strony. I tak w mgnieniu oka, zapełniony po samiuśkie brzegi rynek zrobił się pusty i mokry. Chwilę później nawet straganiarze zaczęli się pakować, bo Jan zamiast wesprzeć handlujących-  rozgonił całe towarzystwo...
  
Nam sie udało zrobić zakupy, ale do domu wróciłyśmy całe mokre- od czerwcowego- janowego deszczu.
Dobrego tygodnia
Ania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz