Moje święta pomimo, że deszczowe i pochmurne upłynęły bardzo szybko, bo w końcu w gronie rodzinnym. W takich chwilach człowiek uświadamia sobie, jak dobrze jest mieć rodzinę. Także taką, z którą na co dzień ma się mniejsze lub większe problemy. Bo kiedy się siedzi przy wspólnym, odświętnie ubranym stole i wspomina różne sytuacje z przeszłości, to ucieka wszystko co złe i pozostają same radości...
Co prawda, już wczoraj jedni porozjeżdżali się do swoich domów, a pozostali wrócili do swoich własnych, codziennych spraw, ale aura świat bożonarodzeniowych nadal panoszy się wokoło. I całe szczęście:) W domu wciąż pachnie makowcami mamy i pięknie świecą się kolorowe lampki na choince.
A śnieg, dobrze, że pada. Dobre i to. Dzieci mają jeszcze parę dni wolego od szkoły, więc będą mogły się nieco nacieszyć sankami, nartami, no i samym białym puchem. Trochę im zazdroszczę tej spontanicznej radości i nieprzewidywalnej zabawy.
Po powrocie z pracy czeka mnie jeszcze spacer z Kandusiem. Pewnie niezbyt długi, bo mój goldenek ma "zimowy" problem z łapami. Wczoraj za to wyszalał się w towarzystwie braciszka, bo pogoda dopisała. Nie mogłam sobie, ani psiakom odebrać radości ze spaceru. No i kiedy rodzinka kolejny dzień siedziała za stołem pełnym pyszności, ja poszłam na dwugodzinny spacer. Kando i Karmel widząc smycze w mojej ręce, aż piszczały z radości. A w lesie było istne szaleństwo. Bawiły się w ganianego między drzewami, turlały się, wariowały i co nie tylko... A ja miałam frajdę z oglądania ich wybryków i dziwiłam się jak sprawnie one omijają kolejne drzewa na swojej drodze, biegnąc z tak dużą prędkością. Fajnie było... Pewnie w lutym będziemy mieli powtórkę z rozrywki...
Ania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz