PitaPata Dog tickers

25 lipca 2013

Zbuzowało...

Piszę tego posta od dawna i napisać nie mogę. Jakoś nie kleją mi się ostatnio myśli i słowa. Po prostu buzuje mnie w środku... Ale nie o moich rozmyślaniach miał być ten wpis, a o buzie. 

Wspominałam już w któryś z wcześniejszych postów o tym białostockim napoju. Jak już mówiłam nazywany jest on "buzą". Smakuje nietypowo. Ma szampańskie bąbelki, trochę przypomina, ze względu na używane drożdże- podpiwek, trochę zaś kwas chlebowy. Nie jest jednak ani jednym, ani drugim. Buza jest fermentującym od drożdży i cukru napojem. Jego podstawę tworzy kasza jaglana.
Do Białegostoku, jak niesie wieść, buza trafila za sprawą imigrantów z Macedonii, którzy upodobali sobie właśnie to miasto. Wraz z nimi do miasta przywędrowały balkańskie tradycje kulinarne. 
Internetowe wieści niosą, że buza zwana na bałkanach bozą jest robiona w zależności od regionów z różnych zbóż. Przede wszystkim do jej produkcji wykorzystuje się kukurydzę, ale również pszenicę, proso, żyto i jęczmień. Swojego czasu była tam też bardzo popularna, obecnie, z tego co czytam wynika, że podobnie jak u nas kwas chlebowy, spadła na dalszy plan.
Wracając jednak do dawnego Bialegostoku- buza była sprzedawana na Rynku w lokalu prowadzonym przez Macedończyków. Jak już kiedyś mówiłam, moi dziadkowie chętnie robili niedzielne wypady na ten napój. Jak dobrze pamiętam zarówno jako para narzeczonych, ale i po ślubie. Napój ten musiał być dla mieszkańców Białegostoku i okolic bardzo wyjątkowy, skoro tak dobrze starsi białostoczanie go wspominają. 
Na stronach internetowych znalazłam zdjęcia "Cukierni Buzna". Pozwoliłam sobie i mam nadzieję, że nikt mnie za to nie zetnie, wkleić zdjęcia tego lokalu. Tam, jak wskazuje nazwa, serwowany był ten napój wraz z kawałkiem słodkiej chałwy.


Pomysł na zrobienie własnej buzy chodził za mna od dawna, może nawet od wczesnego dzieciństwa. W głowie tkwiły mi opowiadania babci o tamtych przyjemnych momentach. To wszystko potęgowało moją potrzebę poznania tego specyfiku. W pewnym momencie, nawet zdawało mi się, że pojęcie buzy i to co, za nim idzie przeszło już do historii.  Babcia tłumaczyła, że tamtej cukierni od dawna nie ma i prawdopodobnie przepis się nie zachował, skoro nikt buzy nie robi. Jednak, pomimo tego nie umiałam zapomnieć o buzie. Dziś, w dobie wszechobecnego internetu odnalezienie przepisu na buzę nie jest takie trudne. Przyznam jednak, że jeszcze ze trzy lata temu googlowa wyszukiwarka na hasło "buza" odpowiadała: "podana fraza nie zostala odnaleziona". Ale się jednak doczekałam. O buzie zrobiło się znowu gwarno. Ktoś coś powiedzial, ktoś inny sobie przypomniał... I slusznie, bo trzeba sięgać do korzeni i czerpać z tego, co dobre.
Wracając jednak do tematu, udało mi się zaleźć przepis na ten musujący płyn. Najpierw jeden, a po dluższym czasie kolejne. Prześledziłam je z każdej strony i postanowiłam spróbować wytworzyć ten specyfik. Skorzystalam z tego oraz tego przepisu. Połączylam je trochę ze sobą i wyszło mi coś. Najgorsze w tym calym tworzeniu buzy było gotowanie kaszy, bo kasza, jak to kasza lubi się przypalać. Jakoś jednak poszło. Gotowy płyn poprzelewałam do patentowych butelek i zostawiłam, żeby się wszystko "przegryzło".
Zostawiłam, a jakże, ale nie na dobę, jak powinnam była zrobić, ale na dwie i to jeszcze w te ostatnie upały. No i mi zbuzowało. Jedna z butelek pod ciśnieniem poszła w powietrze. Dobrze, że nikogo nie było blisko skrzynki z butelkami, bo mogło się to skończyć nieciekawie. I dobrze, że mi dziury w suficie nie wyrwało, bo plamy i szkło były wszędzie.
No cóż moja wina, bo powinnam była w odpowiednim momencie wynieść butelki do piwnicy, ale zawsze mądry Polak po szkodzie. 

Niemniej jednak buza wyszła bardzo dobra. Wyjęta prosto z lodówki momentalnie gasi pragnienie. Jest wedlug mnie znacznie lepsza niż te wszelkie sklepowe napoje gazowane i jest przede wszystkim zdrowsza. Zawiera witaminy A, B, C, E oraz żelazo i pozytywnie wpływa na pracę organizmu. Niestety, ma pewien mały minus (albo i nie:) ), otóż tak buzując trafia całkiem nieźle w głowę. Niby nic, ale jednak ma niewielką zawartość alkoholu. No cóż, taki urok buzy...


Więc, jeśli smakuje Wam kwas chlebowy, to myślę, że i buzę polubicie. Oczywiście z kawałkiem chałwy, jak w dawnej białostockiej "Buznie", o której mówiła babcia.

Ania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz