Dwugodzinny spacer leśnymi dróżkami pozwolił dotrzeć nam na Komosę. Pięknie tam. Nie tylko latem, ale i teraz kiedy woda ze stawów została spuszczona, a pozostały przebijające się spod śniegu zaledwie dwie wstążeczki płynącej wody. Poza tym, ta przestrzeń wokół robi naprawdę wielkie wrażenie...
Pozostając w śnieżnym temacie, ponudzę jeszcze trochę o wyszywance, o której były poprzednie posty. Jestem, ... prawie... na ukończeniu. "Prawie", bo to jednak nie do końca wiadomo, kiedy ten finał nastąpi. Może jednak jeszcze przed tegorocznym sprzątnięciem choinki zdążę. Już niestety dywaniku nie rozścielę, ale przynajmniej przymierzę, czy będzie pasował pod drzewko w najbliższe Boże Narodzenie. No i jak wciąż sobie powtarzam, już niewiele zostało tej dłubanki. Jeszcze tylko choinki i parę innych drobiazgów. A i najwazniejsze obramowanie. Oj, to mnie przeraża, bo nie przepadam za wykańczaniem obrazków. To robota najbardziej czasochłonna. Daje za to wyrazisty efekt koncowy. Jak uda mi się to wreszcie osiągnąć, to na pewno Wam pokażę.
Ponieważ straszna ze mnie samochwała, przyznaję, że to co udało mi się do tej pory wydłubać na tym płótnie, bardzo mi się podoba. Nie byłam pewna, zaczynając tą wyszywankę, jak to wszystko wyjdzie. A to dlatego, że wzory firmy Dimensions są doskonale zsynchronizowane z ich nićmi. A ja kolory muliny dobierałam trochę na oko, a trochę z przelicznikiem- to znaczy przeliczalam z Dim na DMC, a to z kolei na Ariadnę. Głupiego robota, ale mimo to, chyba się opłacało :)
Ania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz