PitaPata Dog tickers

31 marca 2010

Jajcami się bawię

Zamiast w domu porządki świąteczno- wiosenne robić, ja codziennie po pracy wydmuchuję kolejne gęsie jaja. Nie wiedziałam, że tyle pracy i wysiłku to wymaga. Bolą mnie już policzki od wydmuchiwania tych glutów.

Ale dobrze jest. Wiercenie jest już znacznie prostsze i idzie całkiem szybko. Tylko nie wiem, co z tą zawartością jajeczną robić. Na pieczenie ciast na święta jeszcze jest za wcześnie, a przecież wyrzucić tego nie wypada. Z tego wszystkiego, jak się zdenerwuję, część jaj będę robiła w same święta...

Swoją drogą, to może moje wydmuszki nie są najpiękniejsze, ale i tak bardzo mi się podobają. Jak na pierwsze próby, rzecz jasna. Powiem więcej, nawet zostałam poproszona o zrobienie takich jajców dla znajomych i znajomych moich znajomych... To CHYBA o czymś świadczy :)

Ale nie potrafię zrobić ażurowych jajeczek, które wyglądają jak haft richelieu. Boję się, że jak tak zacznę wiercić to w ręce zostanie mi tylko to, co wcześniej było skorupką.

Dobra koniec tych wywodów, jeszcze dwa okna czekają z wielką tęsknotą na mycie. Lecę...

Ania

28 marca 2010

Palma bije, nie zabije

Pomimo, że święta za pasem, ja się rozhulałam i zamiast wycierać wszystkie kurze , a także myć okna, na weekend pojechałam do mojej siostrzyczki. Przyznaję, dobrze mi zrobił taki wypoczynek na świeżym powietrzu. A wałęsając się po naprawdę wieelkim podwórku, popstrykałam parę zdjęć. Najbardziej wdzięcznym obiektem do zdjęć okazał się jak zwykle złociutki Karmel, bliźniak mojego Kandusia. Oto i on:





Nie mogłam się oprzeć i zrobiłam też zdjęcia dla Dżordża- Koguta. Ten to potrafi wzbudzić szacunek u "pań", z którymi przebywa. Śmiałam się, jak kury robiły wokół niego wianuszek, licząc na jego opiekę i w razie czego obronę...


A propos kur i związanych tematycznie jaj, przywiozłam Tysiaczkom moją pierwszą wierconą pisankę. Wyszła chyba ok - jak na pierwszy raz. A w zamian, do domu zabrałam ze sobą kolejne, wielkie gęsie jaja do obróbki.


Dziś Niedziela Palmowa i wszyscy idą do kościoła z palmami. A okazuje się, że są bardzo różne tradycje robienia palm wielkanocnych. Ich wygląd i technika jaką są wykonywane zależy przede wszystkim od regionu.

Najczęściej spotykaną palmą wielkanocną jest palma wileńska. Jest ona zwykle niewielkich rozmiarów, misternie pleciona z suszonych kwiatów, mchów i traw.

Pomimo, że teren, na którym mieszkam jest silnie powiązany z wileńszczyzną, to w okolicach Białegostoku palmy są robione z zielonych witek wierzbowych. W moim domu i domu moich dziadków palma zawsze była robiona z długich gałązek wierzbowych z rozwiniętymi już listeczkami, ozdobiona różnokolorowymi tasiemkami i dostępnymi przez okrągły rok liśćmi paprotki, albo gałązeczkami leśnej borówki (jak się ktoś łaskawie pofatygował do lasu). Do tego często dochodziły żywe kwiaty, w szczególności leśne przylaszczki, ale też i "kupcze" mini żonkile i inne takie wiosenne kwiecie...

U mojej siostrusi palmę też robi się z wierzby, ale takiej z baziami, a nie z listkami. Przyozdabia się ją z gałązkami bukszpanu i kwiatuszkami żywymi albo z bibuły.Tak wyglądała Tysiaczkowa tegoroczna palma.


Wyczytałam w internecie, że palma kurpiowska tworzona jest na pniu ściętego drzewka - jodły lub świerku, oplecionego na całej długości widłakiem, wrzosem, czy borówką, a do tego zdobionego kwiatami z bibuły i wstążkami. Czub drzewka pozostawia się zielony.

Góralską palemkę wykonuje się z pęku witek wierzbowych, wiklinowych lub leszczynowych. Zwieńczona jest czubem z bazi, jedliny, bibułkowych barwnych kwiatów i wstążek.

Ania

25 marca 2010

Na Zwiastowanie, bocian w gnieździe staje

Bociana, co prawda jeszcze nie widziałam, ale... wiosna jest z nami i to chyba na dobre...


A wczoraj przyszła moja wyczekana paczuszka z wiertareczką. Musiałam ją oczywiście od razu wypróbować. Najpierw trzeba było opróżnić zawartość gęsiego jajka - okazuje się, że to nie jest wcale takie proste, jak by się mogło wydawać. Ale po kilkuset wydmuchach - udało się!

Z pustym jajem, zabrałam się do wiercenia. Pierwsze spotkanie skorupki z wiertarką- trochę pyłu, zapach borowanych zębów- poszło! Jest pierwsza dziurka. Jest już i druga, i trzecia, i następna. Chyba jest całkiem nieźle, jak na pierwszy raz. Może następna wydmuszka, jak nabiorę wprawy, będzie lepsza...


Ania

24 marca 2010

Wiosnę czuć wokoło

Słońce pojawia się coraz częściej, jest jasne i ciepłe. Wszyscy, jakby wybudzeni z letargu, wracają do życia. Na ulicach widać zakochane pary, w parkach i na skwerach pojawiają mamy z dziećmi w wózkach. Wiosna! Prawdziwa wiosna przyszła :)


A powoli, powoli robi się tulipanowy bieżnik. Do świąt oczywiście nie zrobię go w całości.Więc na stole będzie leżało tylko tyle, ile uda mi się wydziergać.


Ania

22 marca 2010

Przed wielkanocą



XIX Białostocki Jarmark Wielkanocny już za nami. Naprawdę było ciekawie. Mnóstwo stoisk z palmami, pięknie plecionymi koszyczkami, wydmuszkami, stroikami na wielkanocne stoły i oczywiście wszelkiego rodzaju podlaskie jedzenie: wędzone zimnym dymem polędwice i szynki, solone i obtaczane ziołami słoniny, korycińskie sery, a także chleby.

Pogoda jak na pierwszy dzień wiosny przystało, była spacerowa. To pewnie to, skłoniło tak wielu białostoczan i mieszkańców okolicznych miejscowości do odwiedzenia jarmarku i zrobienia świątecznych zakupów. Naprawdę było wiele ludzi.

Ja też nie wyszłam z jarmarku z pustymi rękami. Nie mogłam się oprzeć przepięknym podlaskim pisankom wykonanych metodą batikową, czyli pisanym woskiem za pomocą szpileczki. Oczywiście, jak zwykle trudno było wybrać jedną, albo dwie najładniejsze pisanki, bo wszystkie był cudne.
Na jarmark poszłam z koleżanka z uczelni. Ona też poczyniła zakupy między innymi w postaci ażurowych jaj i ślicznej palmy...

A ja poza jajkami skusiłam się jeszcze na kosz pleciony z wierzby. Już widzę kilka potencjalnych możliwości jego zastosowania...


Pozdrawiam
Ania

19 marca 2010

Ma ogonek, cztery łapy, tutaj mieszka pies kudłaty

Zrobiłam!!! Zrobiłam dwie tabliczki. Jedna na bramkę, żeby ostrzegała przed "mega groźnym" psem, a druga na budę, żeby wszyscy wokół wiedzieli do kogo ona należy.
Całkiem nieźle mi to wyszło. Może mojej siostrzyczce i reszcie jej rodzinki spodoba się to co zrobiłam.

Muszę je jeszcze polakierować. Żeby utleniając się nie ściemniały, ani tym bardziej się nie rozsechły. Może Andrzej weźmie je do pracy i pociągnie dodatkowo te deseczki specjalnym wodoodpornym lakierem, używanym do konserwacji łodzi. Muszę go ładnie o to poprosić.


Po świętach zrobię jeszcze deseczkę dla Kandusia. A co, też zarezerwuję mu przestrzeń na podwórku... Tabliczka, którą zrobiłam wisi na furtce już od pół roku i oznajmia wszystkim, że na tym podwórku rządzi najwspanialszy pies na świecie, bo wkońcu, jak ktoś, gdzieś, kiedyś powiedział "...a siódmego dnia Bóg stworzył goldena..."

Ania

18 marca 2010

W marcu jak w garncu

Pogoda za oknami bardzo marcowa. Mimo, iż jest w miarę ciepło, to niestety jest pochmurno, a przez to i ponuro. Spać się chce i nawet kolejna kawa już nie pomaga. W pracy robota się nie klei, w domu nie ma weny. I dnia mi dziś przez ta szarówkę jakoś mało.

Ale nie poddaję się. Coś jednak robię, dłubię serwetkę i w przerwie robię tabliczkę informacyjną dla Tysiaczków. Obiecałam to robię. Przyznam, że wypalanie w drewnie jest całkiem przyjemne.
Mam jeszcze pomysł na tabliczkę na budę dla Karmela. Co mi z tego wyjdzie, zobaczymy...

Ania

16 marca 2010

Małymi kroczkami


... podążam dalej. W kwestii haftowania oczywiście. Jeden bok bieżnika zrobiłam. Prawie. Prawie, bo jeszcze chyba trzeba by obramowanie tulipanom zrobić. Ale to jak już i drugi bok skończę.


Nie da się ukryć, że idzie mi dość opornie, a czasu jest jak na lekarstwo. A to moje postępy w pracy:



Ania

11 marca 2010

Wiosenna bajka

Jak to zwykle ze mną bywa, nie skończyłam jednego, a za drugie się zabieram. No taka już jestem. I już...

Co nowego tworzę? A... pomyślałam sobie, że święta wielkanocne za pasem, więc świątecznie trzeba by zacząć tworzyć... Na blogach zaczyna się robić kolorowo. Bardzo wiosennie. Pozazdrościłam tych radosnych kolorków i dziergam różowe tulipanki.

Mam nadzieję, że do Wielkanocy zdążę i będę mogła na świątecznym stole położyć ten lniany bieżniczek.


Na najbliższą przyszłość, mam też ambitny plan zrobienia decoupage-owych wydmuszek. Choć specjalistką w tej dziedzinie nie jestem. Ale jak podpatruję cudniutkie prace na blogowych stronach, to też mam ochotę spróbować.

W związku z tym, kuracze jaja już powolutku zbieram, ale z wydmuszkami gęsimi mam problem. Okazuje się, że są trudności z ich zakupem. Nigdzie ich nie ma, ani w marketach, ani na rynkowych straganach. Pytam po znajomych, którzy mają rodziny na wsi i nic... Nie ma gęsich jaj! Jest oczywiście sprzedaż wysyłkowa, ale myślałam, że uda mi się bezpośrednio gdzieś dostać te jajka.

Swoją drogą, to zastanawiam się, czy uda mi się wogóle wprowadzić w życie te moje pomysły. Czas jest dla mnie, ale pewnie i innym ludziom strasznie okrutny, a na dokładkę, tak jakoś przelewa się przez palce. Nie ma mowy o odpoczynku, a przyjemności niestety schodzą gdzieś na dalszy plan. Całe szczęście, że świeci słońce i dodaje nieco energii. Może to zmobilizuje mnie do pracy. Nic, zobaczymy jak to będzie, czas pokaże...

Ania

8 marca 2010

Kaziuki

Zacznę od tego, że zostałam ograbiona z dostępu do internetu. A tym samym ni jak nie mogę "redagować" mojego bloga. Inną sprawą jest, że nie bardzo mam o czym pisać. Jak zwykle brak czasu daje o sobie znać. A tu jeszcze dodatkowo całą sobotę i niedzielę trzeba było spędzić na uczelni. Na przyjemności nie mam czasu, ani sił...

Mam za to, jak zwykle pełno pomysłów na przyszłość. Jadąc autobusem, albo wykonując mechaniczne czynności, mam możliwość tworzenia w wyobraźni różnych rzeczy. Wymyślam i wymyślam, i nie mogę wprowadzić w życie tych pomysłów. Ale przyjdzie na to jeszcze czas...

Wczoraj po raz kolejny, z okazji obchodzonego w zeszłym tygodniu święta św. Kazimierza Królewicza, odbył się w Białymstoku Jarmark Kaziukowy. Ja też tam byłam... Urwałam się z godzinki niezbyt ciekawych zajęć i wyskoczyłam na jarmark. Ale było ludzi..., no przyznam, że nie spodziewałam się, aż takich tłumów. Naprawdę trzeba było się przepychać przez ludzi, żeby gdzieś dojść i coś zobaczyć. Opłacało się jednak...

Na rozstawionych straganach królowało oczywiście szeroko rozumiane rękodzieło, ale oprócz tego
w powietrzu unosiły się piękne zapachy wileńskiego chleba, wypieczonych sękaczy i wędzonych litewskich wędlin. Nie da się pominąć także obecności wszech obecnych wileńskich palm, tradycyjnie wypiekanych obwarzanków i kaziukowych serc.

Też zrobiłam zakup. Mały i jeden, ale jednak... Jarmark oferował takie cuda i cudeńka, że trudno było się zdecydować na kilka tylko rzeczy. Po długim namyśle kupiłam wreszcie wydmuszkę oplecioną frywolitkową koronką. Jest piękna...


Sama nie potrafię jeszcze robić takich delikatniusich koronek, więc póki co, teraz zrobiłam sobie taką małą przyjemność i wsparłam przy okazji działalność twórczą innych rękodzielników. Ale może kiedyś nauczę się posługiwać czółenkiem.

A będąc w temacie frywolitek, to jakieś dwa lata temu próbowałam stworzyć coś metodą frywolitki igłowej. Efekty są opłakane, ale nie tracę wiary. Następnym razem będzie lepiej...

Na zakończenie dwa obrazki z beztroskiego życia białostockich kaczek i gołębi...



Ania

1 marca 2010

Przedwiośnie


Zima już praktycznie za nami, a do wiosny zostało jeszcze trochę czasu. Na nieutwardzonych drogach, łąkach i w lesie coraz więcej jest błota od topniejącego śniegu i pojawiają się pierwsze baźki, a temperatura powietrza utrzymuje się pomiędzy -1 a 5 stopniem Celsjusza... Mamy przedwiośnie! Pierwszy raz od wielu, wielu lat...

Wybraliśmy się wczoraj po gałązki wierzbowe na palmę wielkanocną. Bo przecież będą potrzebowały trochę czasu, by rozpuścić swoje zielone listki na Niedzielę Palmową. Przy okazji odbyliśmy niedzielny spacer wzdłuż rzeki. Było naprawdę bardzo przyjemnie, bo w powietrzu czuć już odradzającą się przyrodę, pomimo wciąż leżącego śniegu.

Kando, co prawda, nie mógł się za bardzo wybiegać, bo słoneczna pogoda zachęciła także innych spacerowiczów i właścicieli psów do wyjścia z domu. Kiedy jednak nikogo na horyzoncie nie było, spuszczałam go ze smyczy. Miał wielką frajdę, biegając na zmianę po błocie i kąpiąc się w resztkach śniegu. A my miałyśmy jeszcze większy ubaw obserwując jego radosne szaleństwa...

Zabrałam się też za róże... Oj, ta serwetka to ciągłe szycie i prucie. Zrobiłam już fragment liści i doszłam do wniosku, że w kolorach są za duże przeskoki i nie ma tej płynności, a poza tym są za ciemne. Musiałam je więc usunąć. Głupiego robota...

Ale coś jednak udało mi się wydziobać. Nie jest źle...
Teraz żałuję tylko, że serwetka jest taka mała. Może, jak się rozkręcę to wydłubię jeszcze obrus. Kto wie...


Ania